Chcę pisać. I chcę to robić dla ludzi, nie dla maszyn.
Od kiedy Google zmonopolizował globalną sieć, zaczęliśmy pisać dla robotów, a nie dla ludzi. Tego, co obecnie powstaje w sieciowym mainstreamie, zwyczajnie nie da się czytać. Wystarczy wejść na dowolny serwis newsowy i spróbować przebrnąć przez parę artykułów. 80-90 proc. treści w nich to bełkot. Powtórzenia, papka, wszystko na jedno kopyto. Zero finezji, zabawy językiem, wykraczania poza schemat. Jakby przycięte z tego samego wzornika pt. „jak uszyć zgrzebny pasiak”. Piszący dziś już nie może się skupić na meritum, czyli ciekawym przekazaniu odbiorcy tego, co ma do powiedzenia, on przede wszystkim musi zadbać o to, by to, co on napisze, zakumały maszyny. Dziś bowiem to maszyny decydują o naszym być czy nie być. Jak nie zainteresujesz robota, to nie istniejesz.
A robot jest dzwonem, ćwierćinteligentem, populistą. Porusza się wyłącznie po ściśle wyznaczonych torach. Na wszelkie przejawy abstrakcji reaguje errorem. Jak czegoś nie zna, to odrzuca. Z robotem nie pogadasz, nie podyskutujesz, nie przekonasz go do wyjścia poza schemat. Albo grasz według jego reguł, albo nie żyjesz. To taki pieprzony Putler. A my dobrowolnie godzimy się na jego zagrywki.
Być może oto ujawnia się moja mentalność dziadersa, ale chrzanić to. Rzygam na SEO i na ten cały współczesny e-marketing. Na cliki, lajki, frazy kluczowe i inne technonowinki. Nie pisałam się na bycie gównoinżynierem. Chcę pisać. I chcę to robić dla ludzi, nie dla maszyn.
Czytaj także: IZABELA MARCZAK „Kasza” — dramat w trzech aktach
Miałam okazję pracować przy budowie i obsłudze różnych internetowych projektów i… umierałam z nudów oraz irytacji. Kreatywność zamknięta w klatce. Wyżej ch…ja nie podskoczysz. Optymalizacja strony pod kątem wyszukiwania w Google, a więc SEO-sreo i do tego koniecznie wystawka u kolejnego monopolisty czyli na FB i Insta, które wyjebią cię w kosmos, jeśli ich maszyny czegoś nie zajarzą lub zajarzą na wspak.
Koniecznie też trzeba przyciągnąć jakiegoś celebrytę lub influencera z milionem followersów, bo inaczej nie będzie zasięgów, nie będzie rozgłosu. Aaa i może jeszcze jakiś durny viralek na TikToku, filmik na YouTube, podcaścik na Spotify, a dla „elyty” zajawka na TT lub prezentacja na Linkedin. Nie, nie wystarczy dziś napisać dobrego tekstu. Trzeba dziś jeszcze napchać sobie we wszystkie otwory kolorowych piórek i machać nimi przed oczami milionom użytkowników, by w ogóle ktoś cię dostrzegł, a potem może zwrócił też uwagę na to, co napisałeś.
Ach, no i jeszcze to, co napisałeś musi się podobać reklamodawcom, bo inaczej pożegnaj się z wizją, że artykuł w ogóle się ukaże.
— No, ale na co ty tak narzekasz? — pytają mnie znajomi. — Na to, że jak masz produkt, to musisz go jakoś sprzedać?
Trochę tak. Bo nie jestem sprzedawcą. Nie mam do tego talentu, ale oczywiście to jeszcze nie problem, można by przecież wynająć kogoś do sprzedaży własnych produktów. Problem w tym, że twój produkt, żeby został sprzedany, musi się dostosować do mechaniki sprzedaży. Nie sprzedaż do produktu, lecz produkt do wymogów handlowych. Rzecz w tym, że tekst napisany ściśle pod SEO traci na jakości.
— Sorry — mówią mi sprzedawcy. –- Ale nie da się sprzedać tego produktu, bo nie zmieści się na sklepowej półce. Musisz go przyciąć tak i tak, żeby wpasował się w wystawkę.
Słowem, mam przystać na stworzenie bubla, bo taki mamy klimat.
OK, pójdźmy za tym, bo pewnie zaraz pojawią się głosy, że to całe moje gadanie to gadanie sfrustrowanego nieudacznika, któremu się tylko wydaje, że ma dobry produkt (każdy żyd swój towar chwali) i jojczy na rzeczywistość, bo mu talentu zabrakło.
Spoko, nie zaprzeczam, może tak być. Ostatecznie nie muszę przecież pisać, jak mi coś nie pasuje. Tyle, że lubię pisać i lubię też czytać (to drugie nawet bardziej) i szlag mnie trafia, że na wystawce w większości mam same „powieści” klasy C lub też w ogóle poza klasyfikacją. Ale tu nie chodzi tylko o moje preferencje, gdyby tak było, pewnie nie miałoby sensu w ogóle wspominanie o tym.
Problem w tym, że sposób pisania dziś tekstów pod maszyny, uwstecznia nas społecznie, mentalnie, duchowo. Staliśmy się trybikami wielkiej machiny, w której się kręcimy i która dyktuje nam tryby myślenia, przeżywania, zachowań.
Współczesna globalna sieć daje pozory wolności, ale spróbuj napisać w sieci coś, co wychodzi poza populistyczny schemat, a zostaniesz zbanowany. Wolność słowa to mit. Narzucane przez sieciowych monopolistów schematy schematyzują nas na różnych poziomach. Jesteśmy od nich zależni. To one dyktują nam warunki i wpływają na nasze funkcjonowanie, uwsteczniając naszą zdolność krytycznego, twórczego myślenia, myślenia out of the box.
Przez to nie ma w zasadzie w naszej przestrzeni społecznej żadnej różnorodności. Jak otwierasz portale newsowe, to w sumie trudno zobaczyć różnicę między WP, Onet czy np. gazeta.pl. W zasadzie oscylujemy wszyscy wokół co najwyżej trzech głównych schematów prawo, lewo i miks prawego z lewym. Płasko jak na patelni. Żaden inny wymiar nie istnieje. A potem dziwimy się, że w polityce mamy wciąż tak samo, że od lat nie ma nic nowego, niż świeżego. A jak ma być, skoro tkwimy w pudełku i boimy się opuścić ten dom z papieru?
Zajrzałam niedawno do moich reportaży, które pisałam dla gazetowych magazynów 20 lat temu i przeżyłam szok. Zapomniałam już, że można tak pisać. Niespiesznie, z uwagą na detal, z miejscem na refleksję, gdzie śródtytuły były literackimi majstersztykami, a nie banalnymi SEO-powtórzeniami fraz kluczowych. Tekst mógł być swego rodzaju dziełem sztuki pisarskiej, a nie kolejnym badziewiem z supermarketu z chińszczyzną. Żal mi tego. Ale co gorsza zauważałam, że i mój własny umysł już odwykł od kontaktu z „dziełami”. Przywykł do fastfoodowego żarcia i goni za smakiem umami, zadowala go, „szybko i w pigułce”, choć to go w cale nie odżywia, tylko sztucznie wypycha. I trzeba pewnej świadomości, pewnego wysiłku, by poskromić w sobie te niezdrowe zapędy. Po co? By nie stać się workiem śmieci. By nie stać się robotem. By – mówiąc patetycznie – uchronić człowieczeństwo.
Co zatem? Czy istnieje jakaś alternatywa dla tego ogłupiającego nurtu, jakim płyniemy? Nie wiem. Osobiście, chrzanię SEO. Wolność słowa. Paw na SEO. Prowadzę swój portal i mam gdzieś pozycjonowanie. Zależy mi na tym, by teksty były dla ludzi, nie dla maszyn, a reszta jest mniej istotna. Nie zamierzam latać z piórkiem w dupie i opowiadać o swoim dziele. Wieść o stronie idzie marketingiem szeptanym, powoli docierając do tych, którzy takich treści potrzebują.
Zobacz także: Strona, założona w 2003 roku, w sypialni pewnego 15 latka z Nowego Jorku, została określona przez brytyjski The Guardian mianem „obłąkanej, młodocianej, błyskotliwej i niepokojącej”.
Swego czasu robiłam wywiad z aktywistką Esrą Al Shafei, która poradziła, by zamiast tracić energię na bunt wobec monopolistycznych zapędów różnorakich podmiotów w sieci, robić swoje i nie oglądać się na innych. Tworzyć w sieci alternatywy dla ofert gigantów. Szukać niekonwencjonalnych sposobów promocji własnych produktów.
Warto też jednak mieć świadomość, że wraz z tym trzeba też rozstać się z wieloma ubocznymi produktami funkcjonowania w wielkiej machinie: z pędem za sukcesem, za wielkością, z byciem na topie, ze sztucznie rozbuchanymi ambicjami, z dominującym pragnieniem klikalności i bycia zauważonym przez masy. No i trzeba również liczyć się z tym, że nie zarobi się kokosów na takim buncie. Myślę jednak, że dopóki priorytetem będą dla nas pieniądze i własny zysk, to realnie nic się nigdy nie zmieni. W końcu zyskać coś wartościowego możemy tylko wtedy, gdy realnie gotowi jesteśmy też wiele stracić. Ponoć nie da się zjeść ciastka i mieć ciastko.
Izabela Marczak — dziennikarka, redaktorka, ghost writerka, psychoterapeutka w trakcie certyfikacji; przez wiele lat pracowała w korporacjach medialnych (m.in. Agora, Axel Spriger Polska, Bauer) i dla startupów, tworząc m.in. techBrainers R&D Magazine; prowadziła stronę siedemósmych.pl, a obecnie tworzy portal strefau.pl poświęcony osobom uzależnieniom; ideologiczna weganka i opiekunka stada czworonogów.
Można pisać dla 10 znajomych bez SEO i można pisac dla tysięcy ludzi uzywając SEO, wybór nalezy do kazdego
Art.54 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej gwarantuje każdemu wolność wypowiedzi. Jest to prawo jednostki do swobodnego wyrażania swoich opinii. Prawo to obejmuje posiadania poglądów i przekazywania idei bez ingerencji osób trzecich.
Niestety, w rzeczywistości sprawy się mają inaczej. W mediach społecznościowych rozprzestrzenia się „mowa nienawiści”. Na całym świecie coraz bardziej staje się widoczna tendencja autorytaryzmu. W czasie pandemii koronowirusa nawet kraje demokratyczne odchodziły od demokracji. Okazuje się, że 68% ludności świata żyje obecnie pod rządami autorytarnymi w 87 krajach. Wahlarz zagadnień związanych z „wolnością słowa” jest bardzo szeroki.
Na całym świecie ludzie wychodzą na ulice, aby domagać się swobody wyrażania słowa. Toczą się debaty na temat swobody wyrażania swoich osobistych, obywatelskich opinii decyduje o kursie, jaki dzisiejsza społeczność światowa obierze na przyszłość. Stawką jest nic innego jak Demokracja, Prawa Człowieka, Emancypacja.
Zgadzam się z autorką interesującego felietonu, że nie ma wolności słowa w sieci. Uważam, że wirtualna przestrzeń zapewniając anonimowość powoduje wylew krytyki w stosunku do innych osób. Jesteśmy oceniani i sami oceniamy.
„Wolność to prawo do mówienia ludziom tego, czego nie chcą słyszeć”- powiedział George Orwell.
25 lat TVN
18 lat reklam
Napisane swietnie. Autorka ma partyzancka moc
Piszemy dla maszyn, bo to maszyna zarządza internetem