Sebastian Markiewicz „Warszawski rodak”
Taryfiarze dzielą się na gadatliwych i milczących. Ten akurat należał do tych pierwszych. Twarz miał nabrzmiałą jak Wojtek Kowalczyk i podobny do niego sposób mówienia. Jak się okazało, on z kolei dzielił pasażerów na dwie zasadnicze grupy.
– Po panu to od razu widać, że konkret. Co do minuty, wpół do to wpół do, a nie, kurwa trzydzieści siedem a ty człowieku stój i czekaj, a czas leci. A czas to pieniądz! Albo zejdzie dwadzieścia sześć po i potem ma pretensję, że mnie jeszcze nie ma. Godzina jest godzina, prawda?
– Oczywiście. Czasu mamy mało, trzeba go szanować.
– No właśnie.
– A dużo jest niepunktualnych albo takich co się kłócą?
Zobacz także: Księgarnia: „Migawki warszawskie”. Sebastian Markiewicz. Ebook do pobrania.
We wstecznym lusterku spotkałem się z nim spojrzeniami. W workach pod oczami zapewne mieściły się setki ciekawych opowieści, a pod nabrzmiałymi powiekami drugie tyle. I nie były to raczej bajki na dobranoc.
– Ja, proszę pana, warszawski taksówkarz z dziada pradziada, to dzielę ludzi zasadniczo na dwa rodzaje. Normalni i, za przeproszeniem, jebnięci. Pan wygląda na normalnego. Takich jest, oczywiście, więcej. Spóźni się parę minut, ale przeprosi, zagada o piłce, wie pan, na władzę ponarzeka, na korki pokurwi razem ze mną. Ale jebniętych też nie brakuje. Mam nadzieję, że nie przeszkadza panu, że zaklnę czasem?
– No skąd, na Bródnie się wychowałem, to wie pan…
– O, a ja na Jelonkach. To też wie pan, nieźle, zwłaszcza że jakoś mniej więcej w tym samym wieku jesteśmy na oko.
Wyglądał trochę starzej, co spowodowane było zapewne niehigienicznym trybem życia. Chciałem go zmobilizować do pomyślunku, a jednocześnie wybadać ile lat ma w rzeczywistości:
– Ja jeszcze chodziłem do ósmej klasy, gimnazja były dopiero potem.
– O, to ja też! Ostatni rocznik ósmych klas! No to dobrze mówiłem, rówieśnicy!
No to jednak parę lat młodszy. Tak jak myślałem.
– No prawie – powiedziałem. Co mu będę mówić, że staro wygląda.
– Dla mnie to, wie pan, o tym czy mogę z kimś pogadać to najważniejsza jest sprawa jak Legię przekręcili w dziewięćdziesiątym trzecim. Wie pan, o czym mówię? To są trzy wyznaczniki, proszę pana. Jeden wskazuje na wiek, z młodszymi nie ma o czym rozmawiać. Drugi na to, czy ktoś się piłką interesuje, a to przecież, jak nasz papież powiedział, rzecz najważniejsza spośród nieważnych, a trzecia, czy ktoś jest warszawiak, czy słój.
– Był pan wtedy na tym meczu? – spytałem, a kierowca wyraźnie się ożywił. Poczułem, że wszedłem na jego ulubione poletko.
– Byłem! Z ojcem i starszym braciakiem. Sam to jeszcze bym się wtedy bał, piąta klasa, pamięta pan co się wtedy działo. A z bratem świętej pamięci to można było chodzić wszędzie, takie pierdolnięcie miał sierpem, w Gwardii trochę boksował, że jak kogoś trafił to gość z butów wylatywał.
Domyśliłem się, że brat raczej nie zmarł śmiercią naturalną, ale nie dopytałem.
– A pan był na tym meczu?
– Akurat nie – odpowiedziałem. – Ja miałem akurat tego samego dnia mecz swój, w trampkarzach starszych jeszcze. Pamiętam, że na Radarowej wtedy graliśmy, a trener słuchał meczu przez radyjko, takie małe kieszonkowe. I nam mówił: pach – jeden zero, pach – dwa. I tak aż do sześciu. I wie pan co, on już wówczas powiedział, że afera będzie z tego.
– Na Radarowej? To w Okęciu pan grał?
– Nie, to był wyjazd. W Polonezie.
– No tak, jak Bródno, to w Polonezie.
Może pociągnąłby wątek Legii, niedzieli cudów, PZPN-u, gdyby nie to, że musiał gwałtownie zahamować i skręcić kierownicę, by uniknąć zderzenia z samochodem Ubera, którego kierowca bez kierunkowskazu postanowił zmienić skrajny prawy pas na skrajny lewy, bo widocznie w ostatniej chwili przypomniało mu się, że musi skręcić w Królewską. Zarzuciło mnie porządnie i utwierdziło w przekonaniu, że siedząc z tyłu też warto zapinać pas.
– Chuju ciapaty! – krzyknął taksówkarz, włączył awaryjne i wyszedł z samochodu, z wyraźnym zamiarem przeprowadzenia dyscyplinującej rozmowy. Jak się okazało był nie tylko otyły lecz również wysoki, co zapewne budziło tu i ówdzie respekt i dawało pewien handicap w ulicznych bójkach, zwłaszcza, jeżeli umiejętności te szlifował brat bokser na Jelonkach pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Wytrzymałość nie była u niego prawdopodobnie wiodącą cechą motoryczną, lecz siła i równowaga raczej tak. Gdy zapaliło się zielone i niefortunny kierowca Ubera pojechał, wrócił niepocieszony.
– No sam pan widzi. Jeżdżą tacy, kurwa, jak u siebie na Ukrainie czy w Azji, bez licencji, bez niczego… Nic się panu nie stało? Ja bym, kurwa, zrobił z nimi porządek. Płaci człowiek podatki, wszystko, ledwie na swoje wychodzi, a tu jeździ chuj jeden z drugim na lewe papiery, miasta nie zna, przepisów nie zna…
– Często pan musi ręcznie wytłumaczyć temu czy owemu? – spytałem, mając niemal pewność, że ma w zanadrzu sporo takich opowieści.
– Co będę panu kłamał… Zdarza się. Ale częściej klient się awanturuje i trzeba mu wytłumaczyć, rozumie pan… I to przeważnie nasi, wie pan, bo całe to tałatajstwo ciapate i ruskie czy tam ukraińskie, to tylko Uberami jeździ. A my to głównie Polaków wozimy, często firmowo, tak jak pan… Najgorsze to te kurwy celebryty, wie pan… Naćpa się taki nie wiadomo czego, a potem a to rzyga, a to ruchałby się na tylnym siedzeniu od razu, czy to z babą, wie pan, czy to z chłopem… Tfu! Pederaści wszelkiej maści, jak to mój ojciec mawia. Ja to początkowo jestem grzeczny, ale parę razy wie pan, no musiałem się zatrzymać po prostu.
– Rozumiem. Raz, że bezpieczeństwo…
– A wie pan, jak taki się naćpa nie wiadomo, ja nie wiem czego, dopalacze czy co, czy dragi jakieś… No ja też lubię się zabawić, ale ja to tradycjonalista jestem, prawda – tu przyłożył kant dłoni do szyi – a taki naćpany to bólu nie czuje. Klepiesz go pan w michę, nic. Trzymasz go pan na glebie z wykręconą ręką, nic. Opowiadał kolega, że musiał jednemu kiedyś nogę złamać, bo wymachiwał nożem, pałką, cholera wie czym… Morda obita na kwaśne jabłko, rękę mu złamał, a ten nic, bólu nie czuje i dalej z nożem… No różnie bywa, trzeba uważać… Ja też teleskop noszę na wszelki wypadek, ale raczej daję radę bez tego… Ale dobra rzecz, w kieszeni się mieści, poręczne…
– Wiem, sam noszę.
– No widzi pan. Trzeba się jakoś zabezpieczać, przecież psy pana nie obronią… Zresztą, wie pan, do psiarni to się nigdy mądrzy ludzie nie garnęli, ale teraz, no sam pan widzi…
Już myślałem, że po raz nie wiadomo który będę rozmawiać na temat granatnika w siedzibie komendanta głównego policji, ale nie.
– Szwagier w psiarni pracuje, wstyd powiedzieć, prawa emerytalne już ma, ale coś tam jeszcze dłubie… To mówi, wie pan, że przyjmują jak leci, byle miał dwie nogi i dwie ręce. A że nic tymi kończynami nie umie zrobić… O główce nie wspominamy, tępaki takie…
– Zawsze była selekcja negatywna tam…
– Ale nie tak jak teraz, panie kochany! Szwagier prawie pięćdziesiąt lat ma, brzuch, a w testach sprawnościowych lepiej wypada ot tej gówniarzerii. Wie pan, że dwudziestolatki się podciągnąć nie umieją teraz? Dziesięciu pompek nie umieją zrobić! A głupie to! Mój szwagier to każdemu kandydatowi na wstępie mówi: – Człowieku, idź do Biedronki, do Lidla – mniej stresu, więcej pieniędzy, w ryj trudniej dostać… Ja to chociaż emeryturę mam, mówi, człowieku, wcześniejszą, ty i tego nie będziesz miał… Karanych podobno biorą, taki syf się porobił! O, jesteśmy na miejscu. A pan tu się wychował?
– Nie, mówiłem przecież, że na Bródnie.
– A fakt, mówił pan. W tym bloku, o, to miałem taką jedną kiedyś, ech… Wszędzie – w parku, w kinie, na klatce… Mówię jej, chodź do domu, wygodniej, bez pośpiechu, a ją kręciły takie klimaty, że ktoś widzi… Ciekawe, co z nią teraz…
– Może tu jeszcze mieszka…
– No daj pan spokój. Popatrz pan na mnie – ona też się za młodu nie oszczędzała, więc jeżeli wygląda tak jak ja, no to sorry… Miłego wieczoru!
– Dziękuję, dobranoc!
Miniatura „Warszawski rodak” pochodzi z książki „Migawki warszawskie” Sebastiana Markiewicza, która ma premierę w serwisie Emoralni.
Zobacz także: Księgarnia: „Migawki warszawskie”. Sebastian Markiewicz. Ebook do pobrania.
Sebastian Markiewicz (1978) urodzony w Warszawie. Absolwent filologii rosyjskiej ze specjalizacją translatorską na Uniwersytecie Warszawskim za czasów świetności tego kierunku, oraz studia podyplomowe z zakresu tłumaczeń prawniczych i sądowych na tejże uczelni. Przez wiele lat pracował w administracji publicznej. W ramach tej pracy mieszkał w Taszkencie, Kijowie, Moskwie, a nawet w Lublinie. Tłumacz przysięgły języka rosyjskiego. Laureat wielu konkursów literackich i translatorycznych, publikował m.in. w „Eprawdzie” (obecnie „Emoralni”), Kozimrynku, Białym Kruku czy „TarNowej kulturze”. Autor zbioru opowiadań „Było. Nostalgicznie o czasach przełomu”, który dostępny jest jako e-book i audiobook we wszystkich księgarniach internetowych i serwisach streamingowych z audiobookami. W kwietniu ukaże się – w podobnej formie – jego debiutancka powieść pt. „Nieudolni”. Obecnie (marzec 2023) pracuje w redakcji zagranicznej Polskiej Agencji Prasowej. Ma żonę i dwoje dzieci.
Foto na stronie głównej: Sebastian Markiewicz
Zobacz także: 72 utwory prozatorskie najzdolniejszych polskich autorów młodego pokolenia.
Czyta się jednym tchem, znakomita pozycja, stanowczo za krótkie
dobry feeling, brawo dla pisarza
Dobrze napisane i zaobserwowane. Uwielbiam