Rafał Kopeć „Sztuka to brzmi dumnie”
Warto zadać sobie pytanie: kogo dzisiaj tak naprawdę obchodzi sztuka i po co tracić na to czas. Jesteśmy zalewani wszechobecną tandetą i produkcją masową zabijającą indywidualność oraz — wszyscy to wiemy — sztuka nie znajduje się w kręgu zainteresowań przeciętnego zjadacza chleba zdecydowanej większości społeczeństwa. Co włożyć do garnka — to istotniejsze, naturalnie. Co jest na tym garnku i jak on wygląda, to sprawa trzeciorzędna dla społeczeństwa, w którym wychowanie estetyczne nie istnieje. Ten, kto ma wyczucie estetyczne i tworzy, jest przez społeczeństwo określany mianem „artysty”. To zwykła dewiacja, że ktoś decyduje o tym, kto jest artystą, a kto nim nie jest.
System szkolnictwa w zakresie sztuki, jak się okazuje, nie ma większego sensu. To nadmuchana sztucznie bańka oczekiwań pokoleniowych. Dziś nie ma perspektyw na pracę po zdobyciu dyplomu w zakresie sztuki. Nie nauczysz się prawie niczego — można usłyszeć — robisz to dla papieru, który potwierdzi, że jesteś artystą.
Zobacz także: Sekrety profesjonalnych artystów. Najlepsze galerie świata. Wywiad z Zabinskim.
Jedynym, czego można się „nauczyć” jest to, że nie potrzebujesz nikogo nad sobą, jeżeli wiesz, o co ci chodzi i na czym ci zależy. Reszta — o wiele istotniejsza — to znajomości, umiejscowienie w kontekście kulturowym dla sprzedajnych krytyków, odpowiedni czas i miejsce oraz szczęście. I czy naprawdę potrzebujesz papieru uczelni artystycznej, aby udowodnić samemu sobie, że jesteś artystą? Możemy nauczyć was wszystkiego, poza zarabianiem pieniędzy — usłyszałem od profesora habilitowanego podczas zajęć rzeźby, na których zadaniem było stworzenie jego popiersia. Prawda była gorsza — mało czego byli w stanie nauczyć, zamknięci w swojej idealistycznej bańce i skupieni na swojej wizji.
Dziś tytuły nie mają już znaczenia, poza budowaniem artystycznego ego — co jest w pewnym sensie zapaścią systemu. Tak wygląda droga pracy na uczelni — pozyskiwanie tytułów, aby utrzymać posadę. Ci, którzy zostają na uczelni, to rzadko osoby, które mają powołanie — robią to, bo nie mają innych perspektyw. Jeżeli ktoś myśli, że to zwykle osoby oczytane i mające wiedzę pedagogiczną, niestety jest w błędzie. Natomiast poziom i talent są często odwrotnie proporcjonalne do zasług.
Oświatowe hermetyczne środowisko sztuki, które trzyma się jedynie dzięki temu, że każdy uważa, że się na sztuce zna, działa na zasadzie wzajemnej adoracji i wspólnych interesów. Natomiast jeżeli ktoś komuś podpadł, to organizuje się wystawę z rzeźbami penisów i mówi się, że komuś się ją dedykuje — tak się załatwia sprawy w tym „poważnym” środowisku.
Środowisku, w którym musisz być przygotowany często na pracę za darmo (lub marne grosze, ew. względy), bo takie zamówienie, byleby tylko działać w tej materii. Wystylizowane pozy do zdjęć na wystawie, której nikt nie ogląda — to rzeczywistość.
Trzeba dzisiaj się umieć sprzedać i tak naprawdę, nie ma w tym nic złego, jeżeli ma się ku temu możliwości. Jeżeli masz szczęście i się sprzedasz jako produkt, to może zwiążesz koniec z końcem, lecz jest mała szansa na to, że będziesz prawdziwy, pozostaniesz sobą i przekażesz to, na czym ci zależy. Podobno o to w sztuce chodziło.
Dziś, sterta szmat może być uznana za sztukę, jeżeli pokaże się ją na wystawie i opakuje w quasi intelektualne frazy. Papier przyjmie wszystko, nawet największą bzdurę w czasach post-prawdy. Prawdą jest, że nikt już nie wie, o co w tym wszystkim chodzi i czy zmierza to w jakimś określonym kierunku.
Rafał Kopeć (1992) pseud. „sadza” — twórca sztuk plastycznych, absolwent kaliskiej filii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu na kierunku edukacja artystyczna z zakresu sztuk plastycznych.
Na zdjęciu: Rafał Kopeć. Fot: archiwum prywatne.
Zobacz także: „Migawki warszawskie”. Sebastian Markiewicz. Do pobrania krwisty ebook o nieładnych dzielnicach Warszawy.
To nie sterty szmat są sztuką ale sposób ich ułożenia i oświetlenia
sztuka ma znaczenie tylko dla nas
dla innych istot w kosmosie nasza sztuka to jakies plamy i kreski
dlatego nie ma to wszystko wiekszego sensu