Tak sobie chodzi Miszczu po sopockim molo

RYSZARD „SIDOR” SIDORKIEWICZ Małe prozy o wielkim Miszczu

Dobra, dobra

Stali na polance oparci o rowery, rowery oparli o brzozę. Stali we trzech, osłonięci od świata wszędobylską sosną, starą i popękaną.
Pękły już dwie flaszki. Niewiele brakowało, by dosłownie pękły, bo Miszczowi się w zrywki ręce zaplątały i byłby upuścił, ale nie upuścił, więc się nie potłukły i pękły, ale tylko w przenośni.
— Dobra, dobra, mech miętki! — zażartował Miszczu.
Roznosił się po lesie zapach zdrowej grzybni i gdzieniegdzie sterczały małe kapelusze, tyle że niejadalne, ale mieli ze sobą pieczarki w słoiku.
— Zawsze co grzyb, to grzyb, no a w lesie czym innym, jak nie grzybem zagryźć?
Pękły już dwie flaszki, czekali na trzecią. Nie kupną, nie ze sklepu. Na tę jedną jedyną czekali, co to na specjalną okazję być miała, co to szwagrowi Miszcza onegdaj z księżyca była spadła. A okazja, jak najbardziej, specjalna! Wiosna, sobota, wczesne popołudnie!
— Chce się żyć, chce się pić, Miszczu! — wołali jeden przez drugiego.
— Dobra, dobra, chłopaki. U Miszcza wszystko się ziszcza!
I sięgnął za pazuchę, i zza pazuchy wyjął reklamówkę. Żółtą, z „Biedronki” chyba. W reklamówce była butelka w biały papier owinięta. Wyglądała jak kobieta w papierowej sukni. Powoli ją rozbierał, wolno, wolniuteńko, jak najczulszy kochanek…
I oto w pełnym słońcu księżycowe światło na polanie rozbłysło, a nastąpiło słońca zaćmienie. Miszczu pociągnął z bazy porządnego łyka i wzniósł ku niebu wniebowzięte oczy…
— I co, Miszczu, i co? Dobra?
— Dobra, Miszczu?
— Dobra, dobra… — wyszeptał.
 

Sopot albo rendez — vous z Wenus z molo

Tak sobie chodzi Miszczu po sopockim molo. Chodzi, jod wdycha, dwutlenek węgla wydycha. Inni też chodzą. Chodzą sobie po prostu, bo cóż innego mieliby robić na sopockim molo, jeśli nie chodzić? Chociaż są i tacy, którzy siedzą albo stoją.
I nagle cud, czar! Stoi. Zjawisko, jakby z morskiej piany zrodzone, w złocistym bikini, z ważką tatuażu na lewej łopatce. Włosy koloru blond — oczywiście. Widok zaprawdę Olimpu godzien.

RYSZARD „SIDOR” SIDORKIEWICZ -- proza
Zważywszy, że intensywność uczuć wraz z wiekiem zdecydowanie spada, napina Miszczu mocniej pierś przed łukiem Kupidyna. Jednakowoż puszczone z cięciwy strzały, nie osiągając celu, tracą ze śmiechu swój impet. I tak oto czar pryska.
Wybacz więc, o, Bogini, że nasz bohater obdarzy cię tylko zalotno-przelotnym spojrzeniem i uda się na plażę w poszukiwaniu muszelek.
 

Immigrant Song

Czasem człowiek ma dość! Wszystkich i wszystkiego! Po prostu przychodzi nagle taka chwila. I taka chwila przyszła właśnie do Miszcza i Miszczu właśnie miał dość.
Wyjedzie stąd i zostawi wszystko! Perspektywy, prospekty, kamieniołom w czajniku. Wyjedzie i zostawi, wszystko i wszystkich! Głupkowatych kolegów, licytujących natężenie swoich frustracji spieprzonym życiem. Związkowca — pana Zbycha, kręcącego się na obrotowym krześle wokół osi świata, który nie po to za komuny siedział, żeby teraz stać. Bufetową Różę, pachnącą różanym olejkiem i olejem po frytkach. Chamskiego szefa, rzucającego mięsem na dzień dobry, dobry wieczór i dobranoc, w zależności od zmiany i stężenia we krwi. Zostawi cholerną zajezdnię! Cholerną dyspozytornię! Całe to cholerstwo zostawi!
Weźmie ze sobą płytę Zeppelinów i w drogę! Dzisiaj w grafiku ma kurs do Opola, przez Lubliniec, Dobrodzień, Ozimek… Bo Miszczu kierowcą PKS-u jest.
 

Listopad

Miszczu nie lubi listopada. Nie lubi także pozostałych jedenastu miesięcy, ale listopada nie lubi szczególnie. Nie lubi miesiąca samobójców i świątecznych reklam. Nie lubi miesiąca snów koszmarnych, które właśnie w listopadzie się śnią.
Oto w listopadowym śnie wyławiają Miszcza bosakiem ze stawu, w którym pływają wigilijne karpie.
Oto w innym listopadowym śnie odcinają Miszcza od gałęzi jodły, na której zawisną choinkowe bombki.
Oto w kolejnym śnie listopadowym wyciągają Miszcza spod kół ciężarówki, która przewozi gwiazdkowe prezenty.
Odcięty, wyłowiony, brudny i nieżywy zrywa Miszczu kolejne kartki listopada.
W coraz bardziej świątecznym rozstroju.

Ryszard „Sidor” Sidorkiewicz (1959) — urodzony w Częstochowie, mieszka w jurajskim Olsztynie. Nauczyciel, filolog. Członek Krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Debiutował jako poeta w 1978 r. na łamach miesięcznika „Nurt”. Jego utwory były pomieszczane w prasie (m.in. na łamach „Akantu”, „Aspektów Filozoficzno-Prozatorskich”, „Bezkresu”, „Dekady Literackiej”, „Forum Myśli Wolnej”, „Galerii”, „Gazety Kulturalnej”, „Hybrydy”, „Krytyki Literackiej”, „Literata Krakowskiego”, „Nowych Myśli”, „Pisarzy.pl”, „Poezji dzisiaj”, „Strony Czynnej”, „Suplementu”, „Własnym Głosem”) oraz w antologiach i almanachach. Opublikował 13 zbiorów wierszy, dwie książki dla dzieci oraz tom przekładów poetyckich z języka rosyjskiego. Ostatni tomik „Ruchome obrazki (wiara, nadzieja, miłość)” był w 2020 roku nominowany do Nagrody Literackiej na poetycką książkę roku 43. Międzynarodowego Listopada Poetyckiego.
Wyróżniony m.in.: Nagrodą Starosty Częstochowskiego, tytułem Regionalny Mistrz Mowy Polskiej, Nagrodą Prezydenta Miasta Częstochowa, odznaką Zasłużony dla Kultury Polskiej.
15.03.2012 Więcej: YouTube

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Emoralni*