Poezja nigdy nie umrze póki my piszemy

Seks, sława, narkotyki, a może skandale? O czym marzą młodzi poeci nad Wisłą? Zresztą prawdziwych poetów już nie ma, dlatego z przyjemnością przedstawiamy wywiad z członkami grupy poetyckiej Horyzont w składzie: Mateusz Wróbel, Michał Łukowicz, Marcel Kosakowski, działającej od marca 2012 roku w Katowicach.
Portal Emoralni: Czy to prawda, że poezja umarła, a ostatnim prawdziwym poetą był Allen Ginsberg?

Mateusz Wróbel: Skąd Allen Ginsberg? Prędzej widziałbym Jimma Morrisona — człowieka dla którego poezja znaczyła wiele więcej, niż dla współczesnych poetów. Poezja nie umarła, choć plotka głosi, że tak jest. Wydaje mi się, że chciano, by tak było, bo poezja to wymagające i ciężkostrawne danie. Niewielu ma wątrobę na tego typu kwestie. Poezja wymarła, lecz raczej z punktu widzenia bycia poetą jako pewnego stylu bycia, życia. Poezja nie znosi teorii, potrzebuje oddechu, bicia serca i najważniejsze — nie czytelników, a wyznawców. Wyznawców wciąż brakuje, co nie znaczy, że ich nie ma. Dobrym przykładem zdaje się być Marcin Świetlicki, z którym mieliśmy przyjemność współpracować, na dość nietypowych zasadach co prawda, ale jednak. Czemu on? Bo przeszczepia poezję na grunt bardziej podatny, współczesny. Dokonuje tego, co robił Morrison. Organizuje poezję w przestrzeni rockowej, sprawia, że poezja staje się kultową, próbuje wtłoczyć ją w tę rzeczywistość właśnie rockową, gwiazdorską, piosenkową. My robimy to samo. Miejsce poezji jest wśród wyznawców, którzy są w stanie oddać życie za swoje poetyckie guru.

Michał Łukowicz: Poezja nigdy nie umrze. Ale teraz jest w niszy. Podobno ludzie w dzisiejszych czasach czytują prozę. Ale to raczej plotka. Od czasu do czasu ktoś przeczyta 50 twarzy Greya (bo popularne i niegrzeczne), ale zdaje mi się, że czytanie przestało być atrakcyjne dla przeciętnego człowieka. Ja się ciągle zastanawiam dlaczego Ci, którzy czytają okazjonalnie wolą chwycić po 400 stron prozy, niż 80-stronicowy tomik poetycki. Przecież teoretycznie poezja jest przystępniejsza! Poezja żyje, ale przestała być potrzebna. Bo nie potrafi się sprzedać, bo ma etykietkę „elitarnej” i została „zepsuta” w szkołach. Ale poezja wróci. Musi po prostu stać się czymś wartościowym w oczach młodych ludzi. Jeżeli gimnazjaliście poezja kojarzy się tylko z bohaterskimi żołnierzami spod Westerplatte, katyńskimi guzikami, albo smutnym kotem w pustym mieszkaniu, to coś jest nie tak. My próbujemy przekonać ludzi, że w poezji jest życie. Jest miłość, nienawiść, śmierć, seks, radość i smutek. Tylko trzeba się na nią otworzyć.

Marcel Kosakowski: Mamy wielu takich „rockowych” poetów, nawet na naszym polskim podwórku, o których nie myśli się w taki sposób, a są dość znani. Weźmy takiego Grabaża, który na swoim koncie poza płytami ma trzy tomy wierszy — jeden wydany zresztą w tym roku. Kto o tym pisze? Kto o tym wie? O tomikach prawie nikt, ale teksty każdy zna i o to właśnie chodzi. To tak jak z karmieniem dzieci, oczywiście nie porównuję czytelników do dzieci, ale taka właśnie metafora przyszła mi do głowy, wystarczy podać jakieś danie bardziej atrakcyjnie i kolorowo i nagle jest to do strawienia, a czasem nawet i smakuje. Bez tej otoczki mamy zwykłe teksty, które mogą być nawet i przełomowymi, ale bez tych ceregieli dotrą tylko do tych, których to naprawdę interesuje i fascynuje.

Grupa poetycka Horyzont w składzie: Mateusz Wróbel, Michał Łukowicz, Marcel Kosakowski.
Grupa poetycka Horyzont w składzie: Mateusz Wróbel, Michał Łukowicz, Marcel Kosakowski. Foto: archiwum grupy

Podobnie jest z wizerunkiem. Nie, żebym od razu uogólniał i krytykował, ale większość poetów uważana jest za takich leszczy w swetrach po ojcu, a tu nagle wychodzi trzech takich kolesi jak my, robi show i każdy sobie myśli: ale o co chodzi? Wracając do pytania czy poezja umarła. Oczywiście, że nie. Ona wciąż jest, tylko tak jak już wspomniałem troszkę inaczej zaserwowana. Na pewno w bardziej przystępny sposób dla przeciętnego odbiorcy.

Może to współcześni poeci sami są sobie winni, że ich twórczość znalazła się „w niszy”? W latach 60-tych i 70-tych artyści mieli „power”. Rzucali nie tylko słowami, ale kamieniami i butelkami z benzyną. Chcieli obalić system. Nie bali się policji i więzienia. Ich duchowi przywódcy tacy jak Ginsberg, czy nawet Jim Morisson byli na czołówkach gazet. Ich słowa miały moc. Ludzie ich słuchali, cytowali, naśladowali. Teraz to wygląda z grubsza tak, że grupa poetów „w swetrach po ojcu” spotyka się w kawiarni, albo domu kultury i zaczyna czytać swoje wiersze z kartki, bo nie chce im się nauczyć swoich tekstów na pamięć. Jednym słowem poeci stracili swoją wiarygodność.

Marcel Kosakowski: To były inne czasy, które zresztą my znamy tylko i wyłącznie z książek czy opowieści. Taka była potrzeba, szukano liderów. Świat był inny, wojna, socjalizm, cenzura. W Polsce „wolności” szukano najpierw w kabaretach typu Piwnica pod Baranami, potem również w Jarocinie. Teraz to pierwsze oblegane jest przez starców z sentymentem, drugie zaś przez „ludzi szukających mocnych wrażeń”. Poezją nie zajmują się młodzi ludzie, bo to przeważnie nudne. Jeśli wieczorek poetycki ma polegać na siedzeniu i słuchaniu kilku przewrażliwionych kobiet/mężczyzn, to ja dziękuję i wychodzę. Dla mnie nie są oni wiarygodni, nie chcę takich poetów.

Mateusz Wróbel: Odnosząc się do wypowiedzi Marcela — kiedyś była potrzeba lidera, tego kogoś kto się postawi i weźmie na siebie baty — przecież mamy tu nic innego jak postawę romantyczną. Ale co się stało już chociażby w ’89? Weszła na ekrany kina Lawa Konwickiego i było to pierdnięcie w ciszy — brak odzewu, który stał się dowodem na zaniknięcie wśród świadomości społeczeństwa „kliszy” romantycznej. Przewrót się dokonał — trzeba zająć się sobą i o ile wcześniej artysta był potrzebny, jako nie do końca świadome konsekwencji narzędzie buntu, to wraz ze stabilizacją nastrojów społecznych został niezrozumiałym archaizmem w systemie nastawionym na zysk, a nie wartości wyższe reprezentowane wcześniej przez walkę. No tak, też czytamy teksty z kartki, ale staramy się za to sprzedać je w ładnym „papierku”. Jak dr Gałuszka powiedział: Wciąż czekamy na tych młodych, którzy rozpoczną nową epokę literacką — święcie wierzymy, że mówił właśnie o nas!

To jasne, że nie wszyscy twórcy angażują się politycznie lub ideowo. Czyli rozumiem, że Wy nie lubicie mieszać poezji z polityką. Wspomniałeś, że “wchodzicie, robicie show… ludzie nie wiedzą co się dzieje”. Czy moglibyście opisać dokładniej jak wyglądają Wasze nazwijmy to “wieczory autorskie”?

Michał Łukowicz: Nie wiem czy chcielibyśmy, żeby nasze występy nazywać „spotkaniami autorskimi”, albo „wieczorkami poetyckimi”. Te określenia bardzo źle się kojarzą. Przywodzą na myśl introwertycznych nudziarzy zawstydzonych, że muszą czytać coś, co kiedyś napisali. Przywodzą na myśl poetów, jakimi nie jesteśmy. My proponujemy coś więcej — spotkania ze słowem i z człowiekiem, które zawsze mają dopracowaną dramaturgię. Zawsze się dużo dzieje, zwracamy szczególną uwagę na to, żeby mieć kontakt z publicznością, próbujemy zaintrygować nietypowym podejściem do sztuki. Czasem jest zabawnie, czasem melancholijnie, dużo improwizujemy. Każdy z nas ma inny temperament, co pozwala na dużą różnorodność w prezentacji tekstów. No i muzyka — na schadzkach poetyckich (bo tak je najbardziej lubię nazywać) zawsze gramy piosenki do naszych wierszy. Dbamy o to, żeby każdy występ „miał jaja”. Ale się opłaca, bo jest sporo osób, które są na każdym naszym wieczorku. To bardzo cieszy.

Nie kusi Was to, żeby szokować i prowokować podczas tych spotkań? Pomóc sobie w ten sposób w zdobyciu rozgłosu. Zrobić coś tak szalonego, żeby znaleźć się dzięki temu na czołówkach gazet i serwisów internetowych. Nie chcecie być rozpoznawalni?

Mateusz Wróbel: mamy takie rzeczy na swoim koncie, choć w sumie do tej pory nie rozumiem czemu nikt po całej akcji nie zrobił medialnego szumu. Mówię tu o „Mistyfikacji” w Katowickim Korezie, gdzie w pewnym sensie zrobiliśmy w jajo ponad 170 osób (w tym portale internetowe, gazety i radia, które pomogły nam w rozgłosie). Impreza polegała na zaproszeniu Marcina Świetlickiego, który wedle planu miał się nie pojawić. Oczywiście wszystko było zaplanowane i sam Świetlicki wiedział o tym. Więc zrobiliśmy sobie takie Horyzontalne show, wykorzystując w pewien sposób wizerunek Pana Marcina, pokazując, że ludzie nie przychodzą, aby posłuchać wierszy, tylko aby zobaczyć gwiazdę. To uzmysłowiło nam, że najważniejszy jest dobry wizerunek, bo to się sprzedaje. Rezultat całej mistyfikacji był taki, że ludzie zamiast wygwizdać nas na scenie, bili gromkie brawa.
Skandal dla samego rozgłosu mija się z celem. Jeśli robiliśmy coś, co ocierało się o skandal, jak na przykład pierwszy plakat w formie klepsydry czy kolejny z artystyczną wizją opadłego członka, to wszystko miało związek z poezją, jej stanem i było rodzajem metafory, ale oczywiście i czymś co przyciągnie uwagę odbiorcy. Staramy się zawsze urozmaicić przekaz, ale nie chcemy, by forma przerosła treść

To prawda. Artyści wyjątkowo nie lubią znanego stwierdzenia “przerost formy nad treścią”. Jaki jest w takim razie najważniejszy, najwyższy cel do którego dąży artysta? Czy jestem nim stworzenie arcydzieła? Czy może życie “na całego”, “życie artystyczne” pełne skandali, narkotyków, imprez, miłosnych podbojów. Co jest lepsze sława i kicz czy bieda i arcydzieła. Dobre życie czy miejsce w historii?

Mateusz Wróbel: Jedno nie wyklucza drugiego. Niech będzie sława i arcydzieła! A tak mniej lakonicznie — arcydzieło arcydziełem, ale zalegając półkę w księgarni, świata ono nie podbije. Jednak na siłę wpychać je ludziom do ust, by je przemielili i przetrawili również mija się z celem. Każdego nęci obietnica Horacego o życiu wiecznym przez słowo, ale ze względu na sytuację w jakiej żyjemy, pieniądze nie stają się obojętne. Osobiście celuję w idee nieco wyższe, jeśli się to komuś podoba to świetnie. Nie chodzi o pieniądze, choć jeśli by były, to bym się nie pogniewał! Bardziej jednak marzę o bohemie katowickiej, w obrębie której spotykać się będą mogli ludzie ze wzrokiem utkwionym w dal. O bohemie którą rządził będzie gwar rozmów i szczękanie szkła — czy muszą być od razu ekscesy? To już przerabiały poprzednie pokolenia artystów.

Michał Łukowicz: Myślę, że niewielu poważnym ludziom przychodzi do głowy myśl pt. „stworzę sobie arcydzieło”. Tak w ogóle, to arcydzieła się nie tworzy. Dzieło może zostać okrzyknięte arcydziełem. Dużo znaczy także to, przez kogo. I tu dochodzimy do ważnego problemu — czy większą wartość ma przychylność czytelników, czy krytyki. Każdy twórca musi sobie osobiście odpowiedzieć na to pytanie. Choć wydaje mi się, że szczery poeta pisząc wiersz, nie zastanawia się nad tym czy ten, a ten wers spodoba się krytykom. Mnie na przykład nie za bardzo obchodzi zdanie krytyki. Zauważyłem, że coraz trudniej dzisiaj o krytykę wychodzącą naprzeciw czytelnikom, krytykę rzetelną, autentycznie przychylną sztuce. Mało kto czyta recenzje filmowe, a co dopiero literackie?! Gusta krytyków rozeszły się bardzo z gustami opinii publicznej. Dla zwykłego człowieka autor może być zupełnie nieczytelny, a krytyk może okrzyknąć go geniuszem. Zawsze może się udać zyskać przychylność tych dwóch światów na raz. Choć to trudna sztuka. Z dwojga złego, jednak wolę być czytelny dla zwykłego, przeciętnego Kowalskiego. Jeżeli można sobie dzisiaj wyobrazić przeciętnego człowieka czytającego poezję! Wracając jeszcze na chwilkę do problemu arcydzieła, to wydaje mi się, że w dzisiejszym natłoku informacji, sztuki i wszystkiego co da się konsumować, nie ma co liczyć na arcydzieła na miarę tych „legendarnych”. Mamy postmodernizm! Proszę zauważyć jak to jest — w jednym tygodniu wychodzi film okrzyknięty przez wszystkich za dzieło genialne, siedem dni później jest kilka nowych premier i filmach sprzed tygodnia nikt nie pamięta. Słowo „arcydzieło” się zdewaluowało. Co najwyżej można mówić o popularności. Na taką popularność my właśnie liczymy.

Powiedziałeś, że “dzieło może zostać okrzyknięte arcydziełem“. To prawda. Co zatem zrobi wspólczesny, wybitnie utalentowany poeta? Czy będzie pisał teksty arcytrudne czy “pod publiczkę” żeby cieszyć się poklaskiem tłumu? Jakimi Wy jesteście poetami?

Mateusz Wróbel: Jakimi poetami jesteśmy? Raczej kim jesteśmy — zwyczajnymi chłopakami, którzy gdy się zdradzą o swoim pisaniu — nikt nie wierzy. Jeśli chodzi o mnie, to wiadome jest, że bycie poetą, artystą i wszelka działalność z tego typu duszą, nastawiona jest na odbiorcę. Jednak pisanie traktuję jako pewien proces wyrażania siebie, przymusowy, którego niezrealizowanie mocno wpływa na mnie. Gdy piszę, to nie robię tego „rzemieślniczo” — towarzyszy temu pewne przeświadczenie o słuszności tych słów, a i sam akt twórczy przebiega półświadomie, jakby auto-pisanie. Chwytam w locie myśli pewien związek słów, który nakazuje myśleć i spisać tę myśl. Każdy chce, by jego wiersz był świetny, bez zarzutu, więc ciężko tu mówić o „wielkim marzeniu”, by ten tekst stał się może nie arcydziełem, ale „hitem”. Zawsze ma się to z tyłu głowy, ale tak jak mówię — pisanie to bardzo intymny stan twórczy, w którym nie ma miejsca na prognozy, statystykę.

Jakie to uczucie być poetą w Polsce w roku 2013?

Michał Łukowicz: Jest lepiej niż w 2012 roku. Kiedy zaczynaliśmy, nasza działalność była łączona z utartym wizerunkiem poety-kloszarda, albo zniewieściałego wierszoklety. Dzisiaj ludzie czasem zaczepiają nas na ulicach i gratulują akcji, wierszy i wieczorków. To miłe kiedy kupujesz książkę w antykwariacie, a sprzedający mówi: Panowie poeci? Dobra robota! Z akcji na akcję jest nam coraz łatwiej. Ale trzeba też przyznać, że zaskakiwanie ludzi naszym nietypowym podejściem do poezji też daje niezwykłą satysfakcję. Trzeba się pogodzić z tym, że nie wszyscy dadzą się przekonać, że poezja może być interesująca. Ale będziemy robić co się da, żeby udowodnić, że wiersz wcale nie jest gorszy od prozy!

Marcel Kosakowski: Gdy zaczynaliśmy wiele dróg było jeszcze zamkniętych. Rok 2012 był początkiem i jednocześnie ogromnym skokiem. Działamy od marca 2012 roku, a zrobiliśmy ogromny progres, bo kto po tak krótkim czasie działalności może pochwalić się tak ogromną listą akcji poetyckich, jakich dokonaliśmy wliczając w to wydanie tomiku poezji, który lada dzień będzie dostępny dla każdego. Nigdy nie liczyłem, że spotkam na swej drodze takich ludzi jak Mateusz i Michał, z którymi będę mógł spełnić swoje marzenie.

Trzymamy się razem jak bracia,

wszystko robimy razem i zawsze możemy liczyć na wsparcie każdego z nas. Przed nami jeszcze cała masa roboty — w najbliższym czasie wielka trasa poetycka Horyzontalnych, na którą już dziś zapraszamy, promocja tomiku, w skrócie — jest co robić. Mamy wielkie cele, jest motywacja, jest odzew, więc będziemy dalej robić swoje, my poeci XXI wieku.

Dziękuję za rozmowę i życzę wielu sukcesów.

Z członkami grupy poetyckiej „Horyzont” z Katowic
rozmawiał Krzysztof C. Gretkus
02.10.2013. Katowice

Krzysztof C. Gretkus (1970) — dziennikarz, fotoreporter. W latach 90. publikował opowiadania i wiersze w legendarnym warszawskim magazynie literackim bruLion. W 1995 r. wydał tom wierszy pt. „Szept i wrzask”. W 1999 r. ukończył poemat prozatorski „Czarne Światło”, od 2013 r. dostępny na Amazon i Smashwords pod angielskim tytułem „Puff of Black”. W latach 2008-2012 fotoreporter współpracujący z magazynem The Polish Times i agencją fotograficzną London News Pictures (LNP).

HORYZONT: jesteśmy grupą poetycką „Horyzont”. Dążymy do wskrzeszenia zagrzebanej głęboko w zakurzonych szufladach poezji świeżej i nowej. Jesteśmy tymi, którzy nadejść musieli o czym świadczyły znaki na niebie i ziemi. Niesiemy ze sobą spojrzenie horyzontalne. Dostrzeż nas — jesteśmy bliżej niż myślisz. Nasza poezja to nie „sztuka dla sztuki”. Chcemy wam udowodnić, że poezja może być alternatywą dla prozy. Także prozy życia. Chcemy podjąć dialog z tymi, którzy nie znają poezji. Chcemy ożywić potrzebę słowa. Chcemy by słowo ożywiło Was. Gdzie nas znaleźć? Co czwartek od godz. 17:00 Bellmer Cafe Warszawska 2, wejście od Sceny Kameralnej Teatru Śląskiego, Katowice. Więcej: Facebook | YouTube

2 odpowiedzi na “Poezja nigdy nie umrze póki my piszemy”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Emoralni*