Noc. A ja siedzę i słucham jazzu. Z poczuciem pewnej przegranej, z poczuciem końca bajki. Wyobrażam sobie siebie ze szklanką pełną szkockiej i papierosem w dłoni. Nie, nie to nie ja. To tylko cicha potrzeba odreagowania, która nie zostanie zrealizowana, bo w porę zabija ją rozsądek. Śpiewa Ella Fitzgerald.
Mam potrzebę siedzenia w dymie, w papierosowym smrodzie i w tym lekkim otępieniu alkoholowym.
Niezdrowe myśli, zupełnie zdrowej dziewczyny. Teraz pora na Armstronga. Śpiewają razem. „Summertime” . Upojona samym wyobrażeniem, siedzę rozkoszując się pijaństwem myśli i wizją siebie.
Wiedziałam, wiedziałam, że życie nie zawsze jest bajeczne. Wiedziałam, że po pewnym czasie znów da mi po dupie. Wulgaryzuję? Nie boję się mówić tego, o czym w danej chwili myślę. A czasem po prostu trzeba nazwać rzecz po imieniu, nawet używając tak beznadziejnego języka.
Sama dla siebie jestem zagadką. Wrażliwa, a jednak w miarę silna młoda, niezależna kobieta. Z sercem pełnym marzeń i nadziei. Bez zwyczaju poddawania się. Brnę w marzenia nawet wtedy, gdy wszystko się sypie. Nawet wtedy, gdy mam ochotę siedzieć w dymie z drinkiem w ręku.
Ostatnio nie śpię. Niewiele jem. Kryzys. Każdy normalny człowiek, wie co to jest. W porze kryzysu psychicznego zazwyczaj jestem sama.
Tak wychodzi, że wtedy, kiedy człowiek potrzebuje wsparcia jest odpychany z każdej strony. Kiedy już zupełnie nie mam sił, chwytam za telefon. I chociaż ni cholery, nie mam pieniędzy, dzwonię… dzwonię i pytam:
– Siema. Nie daję rady. Kryzys. Przyjedź, chociaż na chwilę.
Odpowiedzi zazwyczaj brzmią tak: – Ale, co? Dziś? Nie mogę, nie mam czasu. Może jutro?
A ja mówię wtedy: – Jasne, jutro.
A jutro nie przychodzi. Wcale nie dlatego, że moi przyjaciele są specyficzni, ale dlatego, że życie takie jest. Uczy. Umiesz liczyć, licz na siebie. Prawda jest taka, że zawsze w tych ciężkich momentach mogłam liczyć tylko na siebie. Co może wiedzieć, taka sobie osiemnastolatka, która wiele nie przeżyła.
Tymczasem, ona przeżyła więcej niż komukolwiek się wydaje. Nie wymagam od ludzi zrozumienia, bo to jest coś takiego, o co ciężko we współczesnym świecie. W świecie maszyn, gdzie człowiek człowiekowi wrogiem, gdzie ludzie tylko pną się w górę, próbując wygryźć siebie wzajemnie. Nigdy nie pasowałam do ery tego świata. Gdybym chciała, mogłabym się dopasować. Ale po co, dlaczego na rzecz obopólnej akceptacji miałabym zatracić samą siebie. Nie oczekuję od ludzi, że będą podzielać moje poglądy. Jedni mnie lubią inni nie. Proste, jak równanie. Zawsze tak będzie. Zawsze będzie ktoś, kto będzie chciał zrujnować mi życie, albo pogorszyć je w jakiś sposób. Ludzie są chciwi, nie wszyscy, ale niektórzy. Nie patrzą już na drugiego człowieka, tylko na to, jak sprawić sobie samemu przyjemność. Żyjemy w świecie, w którym przeplatają się egoizm, egotyzm i chciwość. Nie boję się mówić. Nie boję się mówić, że największym zboczeniem tego świata, jest zatracanie prawdziwych wartości, na rzecz bogactwa, popularności, czy pieniędzy.
Równocześnie podziwiam, wszystkich tych, którzy mają swoje pasje. Wszystkich tych, których nikt nie dostrzega, a
robią dla świata więcej niż te wszystkie, żałosne postacie z kolorowych pisemek.
Znam paru wspaniałych ludzi, których życie nie oszczędza, a mimo to, robią to, co kochają. Ci ludzie są dla mnie inspiracją i dowodem na to, że świat ma jeszcze sens istnienia. Póki oni żyją, istnienie świata ma sens.
Do reszty mogłabym powiedzieć: Opamiętajcie się ludzie. I mówię to. Odpowiesz mi na to, że gówno wiem, bo mam tylko osiemnaście lat. Nawet nie rozważysz tego, o czym mówię. Uznasz, że nie ma sensu głos jakiejś małolaty. Nieważne, nieważne czy kogoś to zainteresuje.
Przynajmniej kiedyś umrę z satysfakcją, że potrafiłam przeciwstawić się temu, co uważam za złe. Też jestem człowiekiem, też popełniam błędy, ale potrafię się przyznać do tego, że czasem coś spieprzę. Nie uciszam głosów sumienia, nie udaję, że nic się nie stało, i nie przymykam oczu na zło. Chociaż tak byłoby wygodniej. Tym pewnie niepoprawnym akcentem, kończę mój wywód o pieskim świecie i idę zrobić sobie herbaty. Może zdążę ją wypić zanim wystygnie i straci smak. Nie dajcie się stłamsić.
Monika Zielińska — studentka III roku filozofii na Uniwersytecie Gdańskim, zajmuje się pisaniem felietonów, opowiadań, jest miłośniczką krótkich form. Ma na swoim koncie publikację w kwartalniku literackim KZO (nr 20/2011, str.123 „Edgar”), swoje opowiadania umieszcza na blogu. W wolnym czasie czyta książki i spełnia się jako recenzentka, współpracuje z takimi wydawnictwami jak: E-bookowo, Magnum, Marginesy, WAM, oraz Drageus. Jej recenzje można czytać na blogu z recenzjami.
Foto: C. Gretkus
Postacie z kolorowych pisemek lądują potem na podłogach miejskich toalet i skupów makulatury.