Krótka opowieść o wyprawie do serca dżungli

Z wyprawy do dżungli można już nie wrócić. Michał Zieliński — autor książki Strefa Darien, wraz z kilkuosobową ekipą wybrał się w podróż w niezbadane i trudno dostępne rejony Panamy. Wyprawa ta była spełnieniem jego marzeń i okazała się niesłychaną próbą walki z tropikalną puszczą i własnymi słabościami.
[Video: Michał Zieliński źródło: materiały archiwalne autora]

Portal Emoralni: Dlaczego jako cel wyprawy wybrałeś Darien?

Wiesz, to jedno z trudniejszych pytań i ciężko mi na nie wprost odpowiedzieć, bo czynników wyboru było sporo. Wytłumaczę to, posiłkując się różnymi cechami osobowości ludzi. Jedni wolą spędzać czas przed telewizorem i pozwalają się omamić, temu co jest pokazywane na szklanym ekranie. Są też ludzie tacy, jak bohaterowie Nowego Wspaniałego Świata Aldousa Huxleya, którym — poza rozrywką — nic do szczęści nie trzeba. Nie oceniam, czy to jest złe, czy też dobre. Zwyczajnie, jest. I są również takie typy człowieka, jak ja, a jest ich mnóstwo, których ciągnie w stronę tego, co tajemnicze, podniecające, takich, którzy śmiało mogą powiedzieć po fakcie: „Udało się!”. Tak było w moim przypadku z Darien. Mnie się udało. Ten skrawek globu jest nadal tajemniczym i jednym z najsłabiej zbadanych zakątków naszej planety. Budzi ciekawość i pobudza najgłębiej skryte zmysły. O Darien nie ma wielu informacji, ponieważ pojechało tam wiele osób, ale też wiele z nich już nie powróciło. Wybrałem Darien, ponieważ chciałem w pierwszej kolejności spełnić swoje marzenia, a po drugie pragnąłem poczuć prawdziwą przygodę i choć przez chwilę być niczym Kolumb czy Magellan, którzy odkrywali nowe lądy.

Jak długo trwały przygotowania do wyprawy w tak trudny i niedostępny rejon Panamy?

I tutaj Cię zaskoczę. Moje przygotowania fizyczne trwały tyle czasu, ile miałem w chwili, w której postawiłem stopę w dżungli. W ogóle się fizycznie nie przygotowywałem. Zaufałem sobie i swojemu ciału. Bardziej przygotowywałem się psychicznie. Znając z filmów i książek tamte rejony, musiałem być gotowy na wiele nieoczekiwanych i niebezpiecznych sytuacji. W głowie tworzyłem najgorsze scenariusze. Robiłem to po to, by w chwili rzeczywistego zagrożenia móc natychmiast zadziałać. Tworzyłem w głowie plan na wypadek porwania, zgubienia się czy też faktycznego zagrożenia życia. Myślę, że takie nastawienie na ewentualne kłopoty bardzo mi pomogło.

Jak już wspomniałeś, Darien to bardzo niebezpieczna część Panamy. Czy nie podejmowałeś zbyt dużego ryzyka, mając świadomość tego, że w Polsce czeka na ciebie żona w czwartym miesiącu ciąży?

Oj, to już chyba był nawet szósty miesiąc. Zawsze podejmujemy jakieś ryzyko, ponieważ jest ono częścią naszego życia, co nie zmienia faktu, że zawsze można je trochę pomniejszyć. Jeżeli chodzi o Marię (moją drugą połowę), to od początku miałem w  niej wsparcie. Chyba też mogę dodać, że nawet lekko „popychała” mnie w stronę Darien, ponieważ wiedziała, że ta wyprawa będzie realizacją moich marzeń. Najwięcej zawahania co do wyprawy miałem ja, w dodatku w dniu wylotu, kiedy żona odprowadziła mnie na lotnisko. Jednak okazało się, że Maria ma w sobie więcej siły i odwagi ode mnie, a z takim wsparciem najbliższej osoby można zrealizować wszystko.

Wsparcie duchowe miałeś zapewnione, to bardzo ważne przy tego rodzaju wyprawach. Czy możesz powiedzieć o stronie finansowej tej ekspedycji? Jak duże pieniądze trzeba zainwestować, by znaleźć się w panamskiej dżungli?

Jeżeli chodzi o finanse, to najdroższy jest przelot. Nie mając wizy do USA, musimy się liczyć z droższym biletem. Koszty ekspedycyjne to opłacanie wszystkiego i wszystkich na miejscu. Przewodnik kosztuje, wynajęcie łodzi kosztuje, pozwolenie na nocleg w wiosce kosztuje. Dodatkowe pieniądze musimy wydać na szczepionki: WZW A i B, żółta febra, wścieklizna, dur brzuszny i jeszcze parę innych niezbędnych do tego, by czuć się bezpiecznie w dżungli.

Michał Zieliński (w środku) podczas wyprawy do Darien. Panama. Foto i żródło: materiały prasowe.
Michał Zieliński (w środku) podczas wyprawy do Darien. Panama. Foto i żródło: materiały prasowe

Podsumowując wszystkie koszty, to suma wynosi około dziesięciu tysięcy złotych. Sponsorów wyprawy nie miałem, bo nikt nie był zainteresowany współpracą z kimś mało znanym. Na marginesie dodam, że potencjalni sponsorzy — dzięki nam i mediom, z którymi współpracowaliśmy — mogliby pozyskać wielu nowych klientów, ponieważ w ciągu jednego tygodnia dotarliśmy do około (biorąc pod uwagę statystykę) 3,5 mln. odbiorców! Może uda się pozyskać sprzęt lub finansowe wsparcie na dalsze wyprawy…

To rzeczywiście kosztowne przedsięwzięcie. Myślę jednak, że osiągnięcie wymarzonego celu rekompensuje wszystkie koszty. Wróćmy zatem do wyprawy. Jakie było Twoje pierwsze wrażenie po przylocie do Panamy? 

Uważam, że to, co się kocha lub to, czego się pragnie, zawsze jest warte swojej ceny, o ile później tego nie żałujemy. Pierwsze wrażenie po przylocie, hmm… kontrast gonił kontrast. Jadąc załadowaną do granic możliwości taksówką z lotniska do hotelu, musiałem wystawić głowę przez okno po to, by zyskać trochę więcej miejsca i świeżego powietrza zarazem. W tym samym czasie mijał nas policyjny radiowóz i z pewnością funkcjonariusze w nim jadący widzieli nasz przeładowany samochód. I co? I nic! Właśnie nic! W naszym pięknym kraju od Odry aż po Bug — takie „zignorowanie” przez policję zasad bezpieczeństwa drogowego było by nie do pomyślenia.

Większa swoboda w życiu codziennym oznacza więcej pokus?

Może nie tyle pokusy, co taki styl życia się tam przyjął i to raczej nikogo nie dziwi. Panama to kraj ciepły, a to powoduje, że każdy jej mieszkaniec jest bardziej otwarty w stosunku do innych, uprzejmy i uśmiechnięty.

Widzę, że nie chcesz rozwodzić się zbytnio na temat życia w Panama City. W związku z tym zapytam o zasadniczy cel wyprawy — dżungla — strefa Darien. Po pierwsze, w jaki sposób dotarłeś ze swoją ekipą w ten niezbadany i trudno dostępny rejon świata, i czy warunki, które zastałeś, pokrywały się z twoimi oczekiwaniami przed wyprawą?

Po pierwsze, w rejon Darien można łatwo dostać się awionetką, ale w tym nie ma przygody! Przygoda zaczyna się, kiedy na nią nie czekasz. Warunki lekko ekstremalne i nieoczekiwane zaczęły się już w Panama City, w dniu wyprawy do dżungli. Mieliśmy — zgodnie z planem — odpłynąć statkiem z małego portu. Tam też przywitała nas, niestety, latynoska „manjana” i stwierdzenie, że statek dzisiaj nie odpływa, więc poinformowano nas, że może jutro! No i się okazało, że znowu musimy czekać. Kiedy w końcu dostaliśmy informację, że możemy pakować się na łajbę, zachowywaliśmy się jak małe dzieci cieszące z otrzymanego cukierka. Ale okazało się, że ten podarowany cukierek nie jest taki słodki. Po pierwsze, na statku nie było już miejsc do spania prócz miejscówki obok WC, który okazał się być zwykłą dziurą w podłodze. Kiedy w końcu wypłynęliśmy i fale melancholijnie kołysały nas to w górę, to w dół, myśleliśmy że już jest wszystko okej — bo płyniemy. Wszystko było okej do następnego ranka, kiedy okazało się, że zamiast w Garachine, miasta w prowincji Darien, jesteśmy znowu u brzegów Panama City! Płyniemy około dwunastu godzin, a ciągle tkwimy w porcie! W tym właśnie czasie, gdy my spaliśmy głębokim snem,

kapitan statku stwierdził, że musi mieć nowy filtr do silnika i postanowił w połowie drogi zawrócić.

Na statku spędziliśmy kolejne dwanaście godzin, bo strach nie pozwalał zejść na ląd. Gdyby komuś z nas przyszło do głowy opuścić łajbę, mogłoby się okazać, że szef statku bez uprzedzenia daje rozkaz: „Odpływamy!”. Znając podejście mieszkańców Panamy do życia, z pewnością kapitan — jako obywatel tego pięknego kraju — nie zwróciłby uwagi na to, czy „biali” są na pokładzie. I tak już miał zapłacone za kurs. W końcu wypłynęliśmy. Mijały leniwie kolejne godziny. Długi rejs i monotonia panująca na pokładzie pozwalały nam ćwiczyć charaktery i cierpliwość. W nagrodę za upór, jakim się wykazaliśmy, nazajutrz dotarliśmy w miejsce, gdzie zaczynała się dżungla. Szczerze, to nie wiem, jakie miałem oczekiwania po dotarciu na miejsce. Natomiast pierwszą obawą było to, by nie dać się ukąsić przez coś jadowitego lub nie stanąć na coś jadowitego. Jeżeli chodzi o tamtejszą „infrastrukturę”, to wszystko było dla mnie nowe i egzotyczne. Jednak napotkane przez nas stare, trzeszczące budowle — wraz z otaczającą przyrodą, miały swój urok. To właśnie robiło niesamowite wrażenie, którego oczekiwałem.

Waszym marzeniem podczas wyprawy do Darien było dotrzeć tam, gdzie jeszcze nie stanęła ludzka stopa. Czy udało wam się osiągnąć zamierzony cel?

Celem naszej ekspedycji było przejście przez bardzo trudny teren do wioski po drugiej stronie gór. Chcieliśmy dotrzeć do Rio Balsa i później popłynąć do La Palmy. Jak wiadomo w pewnych warunkach, a zwłaszcza w Panamie, cele bardzo szybko się zmieniają i nagle co innego okazało się być naszym priorytetem. Od pewnego momentu wyprawy naszym celem było zwyczajnie przeżyć.

Dlaczego?

Jednym z czynników był głód. Nie mieliśmy zwyczajnie wystarczającej ilości jedzenia, ponieważ w wiosce, z której wyruszaliśmy, nie było zapasów, a mężczyźni byli na polowaniu. Dodatkowo, wszystko wokół było niebezpieczne i trujące. Brak owoców i jakiegokolwiek jedzenia nie ułatwiał marszu. Ciężko jest rano wstać i mieć pusty żołądek przez cały dzień, na plecach dźwigać dwadzieścia kilogramów w plecaku i wspinać się po stromych zboczach dżungli. Optymizmem nie napawały kolejne wzniesienia, które były trudne do pokonania i przez które traciliśmy dodatkowe kalorie i czas. Dodatkowo się zgubiliśmy, a mapy okazały się niedokładne i nie mogliśmy precyzyjnie ustalić naszej pozycji. Pewnego dnia, maczetując teren i maszerując, przeszliśmy około szesnastu kilometrów, ale do punktu docelowego zbliżyliśmy się o zaledwie dziewięćset metrów! Na naszą korzyść działały jedynie GPS-y, które znaczyły naszą ścieżkę i zawsze mogliśmy po niej zawracać.

W związku z tym, z perspektywy czasu, już po powrocie do Polski, czy nie myślisz czasami, że było to zbyt karkołomne i ryzykowne zadanie?

Nie, nie myślę, że było to karkołomne zadanie, ponieważ odnieśliśmy zdecydowany sukces, docierając do dziewiczych i dzikich terenów. Byliśmy tam, gdzie nie „zapuszczali” się biali, nie wspominając już o zamieszkujących te obszary Indianach. Nie ukrywam, że dużo myślałem o tym co, zdarzyło się na przesmyku Darien po powrocie do Polski. Myślałem o tym, że wszystko, co nam się przytrafiło, było bardzo ryzykowne. Nie chodzi mi tutaj o niebezpieczną florę i faunę, ale o to, że w tym rejonie żyją jeszcze dzicy Indianie. Trzeba pamiętać, że to my byliśmy gośćmi lasu tropikalnego i mogliśmy nieświadomie wejść na teren jakiegoś plemienia. Nie wiadomo, jak takie spotkanie mogłoby się dla nas zakończyć. Fakt, że ktoś żyje jeszcze w tej dzikiej dżungli, potwierdzają ślady gołych stóp odbitych w glebie. Na takie ślady natknęliśmy się dwa razy. Często powracam w myślach do dżungli i analizuję pewne niebezpieczne sytuacje, jednak rozpatruję je pod kątem następnej wyprawy, kolejnej przygody.

Trudno wycofać się z dżungli w połowie drogi. Czy miałeś chwile totalnego zwątpienia, zadając sobie pytanie — co ja tu robię?

Tak, miałem takie chwile, kiedy robiło się już na serio niebezpiecznie i zdawałem sobie sprawę na poważnie, że może być ciężko. Pierwszy raz była to sytuacja, kiedy klucząc w wodzie po pas koleżanka kilkaset metrów za nami krzyknęła, że spod jej stopy wyskoczył wąż. Parę chwil później mieliśmy podobną sytuację kiedy szedłem z kolegą i naszym przewodnikiem na przedzie grupy, a wąż uciekł przed nami pod głazy. Następnie podobne zdarzenie powtórzyło się jeszcze raz tylko z tą różnicą, że już nie w rzece ale na lądzie. Miałem wówczas wrażenie, że stąpam po polu minowym.

Owocem  Twojej wyprawy do Panamy jest świetnie napisana książka, której jesteś autorem — Strefa Darien. Czy jest ona efektem odreagowania, poradnikiem podróżnika, czy może pragnąłeś podzielić się po prostu ze światem swoimi wrażeniami z pobytu w Darien?

Co do książki, to zawsze chciałem „coś” napisać i zostawić po sobie jakiś trwały ślad. Książka jest opisem rzeczywistości panującej w samym sercu dżungli. Przedstawiłem to, czego można się w niej spodziewać i na co uważać. Pisząc książkę, chciałem pokazać czytelnikowi, że istnieją jeszcze miejsca na ziemi, które są kompletnie dzikie i niezbadane. Obszary, na których mogą żyć plemiona nie mające w ogóle lub mające bardzo ograniczony kontakt z innym „cywilizowanym” człowiekiem. Z tego, co się orientuję, to na polskim rynku nie ma zbyt wiele książek o przesmyku Darien. Spisując wszystkie przeżycia oraz przygody, chciałem także pokazać czytelnikowi inny, przede wszystkim własny punkt widzenia na ten skrawek świata. Parę lat temu pokazała się książka pana Cejrowskiego, który w towarzystwie blondynki, pani Pawlikowskiej, pokonywał przesmyk Darien. Była to jedyna książka opisująca to miejsce. Teraz już są dwie — w tym właśnie moja Strefa Darien.

Czy obecnie planujesz kolejną egzotyczną podróż?

Tak i mam nadzieję, że dojdzie do skutku. Planuję wyjazd do Peru wraz z Łukaszem Czeszumskim, z którym byłem razem w Panamie. W Peru, pod okiem byłego żołnierza jednostek specjalnych, chcemy wyruszyć na ekspedycję połączoną ze sztuką przetrwania w lesie tropikalnym. Naszym ambitnym zamiarem jest marsz przez dżunglę na dystansie około stu siedemdziesięciu kilometrów. W tym czasie chcemy także dotrzeć do półdzikich Indian Matses, którzy żyją na pograniczu peruwiańsko-brazylijskim. Dodatkowo, chciałbym zrobić jeszcze jeden krótki wyjazd typowo reportażowy do Kosowa.

Wyprawa do Darien pokazała, że wiesz, w jaki sposób realizować swoje plany i marzenia. Jestem przekonany, że kolejne twoje podróże zakończą się sukcesem. Bardzo Ci tego życzę i dziękuję za rozmowę.

Z Michałem Zielińskim rozmawiał Andrzej Syska Szafrański
30.12.2014
………………
Darien — prowincja w Panamie, której stolicą jest La Palma, o powierzchni 11,896.5 km2, znajdująca się na wschodnim krańcu kraju. W okolicy granicy z Kolumbią, teren ten znany jest jako przesmyk Darien — duże połacie nieprzebytych bagien i lasu tropikalnego. Dżungla w Darien jest tak potężna i dzika, że uległa jej nawet trasa znana pod nazwą Panamericana. Nawet w XXI wieku przesmyk Darien jest określany mianem najgorszej i najcięższej dżungli świata. — Wikipedia

MICHAŁ ZIELIŃSKI, STREFA DARIEN — zamów książkę.

Andrzej Syska Szafrański — artysta malarz. Należy do Związku Polskich Artystów Plastyków w Warszawie. Jedyny w powojennej Polsce twórca panoram. Autor dwunastometrowego obrazu “Panorama Świętokrzyska”, ukazująca wydarzenia związane z pobytem Marszałka Józefa Piłsudskiego w Kielcach w 1914 roku. Panorama była prezentowana w oddziale Panoramy Racławickiej w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, oraz w Muzeum Historii Kielc. Jego pasją jest pisarstwo. Autor książek- “Żółta czapka”, „Tango z rudzielcem”. „Złodziej snów”, a także sztuki teatralnej- „Bal samobójców”. Prowadzi bloga, w którym zamieszcza krótkie opowiadania i dorobek malarski.

Michał Zieliński — urodzony w 1986 roku w Białej Podlaskiej. Absolwent wydziału pedagogiki kryminologicznej. Z zamiłowania podróżnik w skali mikro (region oraz Polska) jak i makro (włóczęgi za Ocean). Dzieła Michała, zarówno literackie jak i fotograficzne, ukazywały się w takich ogólnopolskich magazynach jak „Tygodnik Przegląd” czy miesięcznik „Poznaj Świat”. Zieliński pisał także dla tygodników regionalnych, skąd pochodzi, a mianowicie „Słowo Podlasia” czy „Kurier Lubelski”. Michała Zielińskiego można było spotkać na prelekcjach podróżniczych oraz Międzynarodowych Targach Turystycznych pod patronatem National Geographic Traveler Polska. Ponadto, zdjęcia autorstwa Michała były wyświetlane na ekranach LCD warszawskiego metra. W 2014 Michał Zieliński zadebiutował swoją autorską książką Strefa Darien, która opisuje ekspedycję do jednej z najniebezpieczniejszych miejsc na naszej planecie. Więcej: Blog|facebook
Realizacja filmu: Michał Kowalski
Foto: Łukasz Czeszumski

3 odpowiedzi na “Krótka opowieść o wyprawie do serca dżungli”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Emoralni*