MICHAŁ POSMYKIEWICZ „Ostatni dzień”
Wojtek i Kier byli, odpowiednio, ostatnim człowiekiem i ostatnim psem na świecie. Nie mieli co do tego pewności, ale mogło tak być. Na pewno byli jednymi z ostatnich. Od trzech dni Wojtek nie spotkał żywego stworzenia. Od doby nic nie jedli, a zapas wody ukryty na najniższym poziomie trzykondygnacyjnego parkingu podziemnego skończył się rano.
Pies spojrzał na Wojtka tak, jak by rozumiał, że ich czas też się kończy. Mężczyźnie spłynęła łza po policzku. Pamiętał, jakby to było wczoraj, dzień, w którym znalazł Kiera w schronisku. Owczarek niemiecki był zupełnym zaskoczeniem w takim miejscu. Wtedy nikt nie myślał, że za dziesięć lat świat się skończy. Ludzkość, przyzwyczajona do tego, że wszystko da się załatwić, każdy problem znajdzie rozwiązanie, nie zdała egzaminu w obliczu zagłady. Kiedy gigantyczny meteoryt uderzył w Słońce, wyzwolił reakcje chemiczne powodujące wypalenie się helu w zastraszającym tempie i gwiazda, zapewniająca życie na Ziemi, postarzała się o pięć miliardów lat w kilka miesięcy. Ludzie oszaleli: popełniali samobójstwa, wybiegali z domu i nigdy nie wracali, porzucali rodziny i przyjaciół. Wojtek nie wiedział, gdzie jest jego żona, co się stało z bratem. Obydwoje ulegli histerii i ślad po nich zaginął. Z całą pewnością nie żyli, bo przed żarem czerwonego olbrzyma nie było ucieczki.
Kier polizał rękę swojego pana, jak by chciał odciągnąć go od bolesnych myśli. Siedzieli na dachu biurowca, zajmując miejsce w pierwszym rzędzie, by obejrzeć spektakl o końcu świata. Kier położył pysk na nogach Wojtka, on odwzajemnił się, kładąc rękę na łbie zwierzęcia. Człowiek i pies pozostali sobie wierni do końca i teraz razem ze spokojem postanowili obejrzeć ostatni zachód słońca na tej planecie.
„Czas umierać, przyjacielu” — pomyślał Wojtek, spoglądając na Kiera. — „Już mi wystarczy być ostatnim człowiekiem na Ziemi”.
W tym momencie poczuł, że nie są sami. Zdziwił się i rozejrzał dookoła. Jakieś dziesięć metrów do niego stał mężczyzna w czarnym płaszczu i patrzył na krwiste słońce. Pomimo ubioru i gotującego się powietrza skóra nieznajomego była blada i sucha, bez jednej kropli potu. Wojtek przetarł oczy, by upewnić się, czy to nie przewidzenie wywołane udarem słonecznym. Postać nie znikła.
— Nie masz majaków — odezwał się mężczyzna, nie odrywając wzroku od nieba.
— Ale skąd się tu wziąłeś? — Wojtek podniósł się z gorącego betonu.
Kier też wstał i wolnym krokiem podszedł do nieznajomego. Mężczyzna oparł mu dłoń na łbie i delikatnie podrapał. Zwykle nieufny w stosunku do obcych, Kier wydawał się zupełnie spokojny, jakby znał obcego od zawsze.
— Skąd? Zawsze tu byłem. — Nieznajomy przeniósł wzrok na Wojtka. — Byłem, gdy to wszystko powstało, jestem, kiedy wszystko się kończy.
— Czy ty… ty jesteś…
— Nie — zaśmiał się mężczyzna w płaszczu. — Nie jestem Bogiem.
— Więc kim?
— Mam wiele imion. — Znów się zaśmiał. — Ale to oklepany tekst, prawda?
Wojtkowi szumiało w uszach i kręciło się w głowie. Czuł, że koniec jest blisko, ale poraz ostatni rozpaliła się w nim ciekawość. Było coś jeszcze, czego chciał się dowiedzieć. Tymczasem nieznajomy mówił dalej.
— Nikt poza nami już nie został. Nikogo nie ma. Kiedyś straciłem swoje pierwotne miejsce, ale znalazłem inne. Teraz nie ma już dla mnie przyszłości. Ty możesz jeszcze liczyć, że twoja wiara jest coś warta.
Wojtek podszedł chwiejnie w stronę dziwnego rozmówcy. Po dwóch krokach nogi odmówiły mu posłuszeństwa i osunął się na kolana. Opuściły go siły, nie tylko te fizyczne.
— Czy ty wiesz? Czy jest coś jeszcze?
— Kiedyś było. O tym mogę cię zapewnić, ale teraz nie mam pojęcia. Zastanawiam się, czy on w ogóle żyje…
— Kto? — Nie zrozumiał Wojtek.
— Bóg. Ten, który to wszystko stworzył. Ten, który to wszystko zniszczył. Może umarł i dlatego wszystko umiera razem z nim.
— Przecież Bóg nie może umrzeć.
— Bo tak powiedzieli twoi księża? Powiedzieli ci o nim wiele rzeczy, prawda? Zupełnie jak by chodzili z nim do szkoły i znali się jak łyse konie, co? Mówili ci to, w co chcieli wierzyć, to, w co chcieli, żebyś ty wierzył albo to, co było im wygodne.
— Kim ty jesteś? — Wojtek mówił resztkami sił.
— Kimś, kto nie lubił ludzi, a został skazany na życie pośród nich, wśród ich ciemnych myśli, brudu, jaki mieli na sobie pod powłoką piękna. Kimś, komu przypisywałeś całe zło, bo to też zawsze było dla was wygodne.
— Jesteś Diabłem?
— W mojej ocenie to dość dyskusyjne.
Twarz mężczyzny przybrała smutny wyraz. Zaraz jednak przyjął znów maskę obojętności i spojrzał w oczy Wojtka.
— Już czas, człowieku. Życzę ci, żebyś za chwilę dowiedział się wszystkiego z pierwszej ręki. Jeśli tam jeszcze jest, niczego mu nie ułatwiaj. Ma chyba sporo do wyjaśnienia, nie uważasz? Pozdrów go ode mnie. Mimo wszystko wciąż go…
Urwał, bo wiedział, że Wojtek już go nie słyszy. Azazel westchnął ciężko i znów podrapał Kiera po głowie.
— Chodź, piesku, należy ci się ostatni spacer. – Pies spojrzał na Azazela ze zrozumieniem. Ten omiótł wzrokiem widok z dachu.
— I powiedz mi, komu to wszystko było potrzebne?
Michał Posmykiewicz (1981) — w 2000 roku, po ukończeniu Liceum Jana Kasprowicza, rozpoczął studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Łodzi. Od 2007 do 2018 roku pracował na Oddziale Chirurgii Onkologicznej i Rekonstrukcyjnej w Szpitalu MSWiA w Łodzi. W latach 2009-2013 był członkiem zespołu opieki hospicyjnej domowej w Pabianicach. Obecnie zawodowo poświęcił się przede wszystkim dermatochirurgii i flebologii, pracując w swoim rodzinnym mieście i w Warszawie. Od 24 lat jest związany z Polskim Czerwonym Krzyżem, obecnie pełniąc funkcję członka Zarządu Okręgowego. Dużą część dzieciństwa spędził w łódzkich teatrach za sprawą swojej mamy, dzięki czemu stał się miłośnikiem zarówno przedstawień dramatycznych, jak i musicali. Pisanie jako hobby towarzyszy mu od wielu lat.
Katastroficzne, i jakże prorocze w obecnej sytuacji. Wspaniale się czyta. Akcja wciąga, chciałoby się towarzyszyć Wojtkowi w dalszych rozmowach, tym razem może z Bogiem? Czy też byłyby to pytania bez odpowiedzi? A może autor przeniósłby nas w wersy Biblii – która mówi: „Czego oko nie widziało i ucho nie słyszało, i co do serca ludzkiego nie wstąpiło, to przygotował Bóg tym, którzy go miłują.” Albo może autor pokusiłby się przenieść bohatera i nas w inny fantazyjny świat. Drogi autorze nie wypada zostawiać czytelnika z tyloma pytaniami. Czuję niedosyt i proszę o jeszcze.
Szkic literacki napisany więcej niż ładnym językiem. Połączenie końca, wątpliwości i przyjażni. Gratuluję i pozdrawiam.
Mroczne, zaskakujące, refleksyjne, smutne….dobre. Cały Ty.
Ciekawe o czym będzie następne?
Wiesz, że jestem z Ciebie dumny i trzymam kciuki za „dalej”.
Marek S.
Michał, Michałeczku, nawet nie wiesz, jak bardzo ucieszyła mnie wiadomość o publikacji Twojego opowiadania!
Gratuluję!
Mam cichą nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkamy się na PP.
Powodzenia i – oczywiście – czekam na Twoją powieść! :)
Ale miło przeczytać te słowa od Ciebie! Pozdrawiam gorąco.
Też mam nadzieję, że jeszcze nie jeden kurs przed nami.
Oczywiście jestem ciekaw, co słychać w Twoim zaskakującym literackim świecie.