Najlepsze galerie świata. Najnowsze trendy. Kontrowersyjni artyści. Jak działa międzynarodowy rynek sztuki? Kogo najbardziej nienawidził Picasso? O swojej pracy i twórczości, oraz blaskach i cieniach bycia malarzem opowiada Marius Zabinski — polski artysta malarz o światowej renomie — od 25 lat mieszkający w Brukseli. Wystawiający swoje obrazy w renomowanych galeriach m.in. Paryża, Nowego Jorku, Pekinu, Singapuru, Hong Kongu, Luxemburga i Monte Carlo.
[Foto i źródło: archiwum artysty i materiały prasowe. All copyrights reserved]
Portal Emoralni: Pamięta Pan swoje pierwsze dni po przyjeździe do Paryża? Który to był rok? Co Pan wtedy czuł?
Marius Zabinski: Mój pierwszy pobyt w Paryżu — to chyba był 1979 rok. Oczywiście, było to dla mnie bardzo ważne wydarzenie. W ówczesnych czasach podroże po świecie nie były tak zdemokratyzowane jak dzisiaj.
Nie był to mój pierwszy wyjazd do zachodniej Europy. Byłem przedtem w Szwecji, Norwegii i Hiszpanii, a z krajów wschodniej Europy, bywałem na Węgrzech, a także w Bułgarii i Rumunii. Paryż zawsze był dla mnie jak i wielu innych artystów „Mekką”. Moja pierwsza wizyta tam, to była przygoda bardziej artystyczna niż turystyczna wycieczka.
Będąc studentem na ASP w Warszawie, oprócz studiów, zajmowałem się już wtedy własną twórczością. Malowałem i rysowałem fantastyczno-surrealistyczne scenki. To była moja pasja i odskocznia od otaczającego nas w tamtych czasach szarego życia. Jeden z moich przyjaciół, który sprzedawał na Starówce turystom komercyjne pejzaże Warszawy, wpadł na dobry pomysł. Otóż, aby przyciągnąć uwagę turystów do swojego stoiska z obrazami, poprosił mnie o wystawienie obok moich rysunków.
Zobacz także: MARIUS ZABINSKI „Stronger together”, 100 x 100 cm, olej na płótnie — na sprzedaż
Efekt był wręcz natychmiastowy. Ściągnął uwagę nie tylko polskich turystów, dla których moje rysunki były jednak za drogie (robiłem maksimum 1-2 rysunki miesięcznie) i wcale mi nie zależało na wyzbyciu się ich po niskiej cenie. Po pół godzinie od momentu ich wystawienia, zainteresował się nimi francuski turysta z żoną. Obejrzał piętnaście rysunków — zapytał o cenę — i o to, czy mam jeszcze więcej w domu. Miałem jeszcze około dwadzieścia pięć skończonych rysumków. Kupił je wszystkie, a resztę dowiozłem mu do hotelu. Tym turystą okazał się znany marchand i ekspert obrazów z Paryża — J. Bailly.
Dla studenta ASP w socjalistycznej Polsce to było ogromne wydarzenie. Propozycja współpracy, wystawy w Paryżu — wówczas marzenie wielu artystów.
I to było powodem mojej pierwszej wizyty w Paryżu. Miasto przyjęło mnie przyjaźnie. Uwielbiałem go — paryskiej atmosfery nie da się porównać z żadnym innym miastem. Paryż rano pachnący świeżymi bagietkami rozwożonymi do kafejek, zapach porannej kawy. Galerie sztuki, zabytki, architektura, Sekwana, katedra Notre Dame, mosty, targowiska z kwiatami, bukiniści sprzedający używane książki nad Sekwana, muzea, Centrum Pompidou, przed którym tętniło życie ubarwione występami ulicznych cyrkowców, teatrzyki uliczne.
Champs Elysees i ekskluzywne sklepy, Lido, kina, muzeum Louvre, Wieza Eiffel’a. Place Pigalle. Wielkie bulwary nad Sekwaną, Olympia, dzielnica Łacińska. Boulevard Saint Germain des Pres — no i oczywiście Montmartre — te wszystkie elementy, które nadają tak specyficzny charakter temu miastu — znane mi tylko z książek — nagle stały się realne. Odnalazłem się w tym mieście bez problemu i poczułem się jak u siebie. Jedyną barierą był jezyk francuski.
Francuzi słabo władali wówczas angielskim. Nauczyłem się natychmiast liczyć po francusku, żeby nie padać ciągle ofiarą nieuczciwych czasami kelnerów. Można powiedzieć, że zakochałem się w tym fascynującym mieście, które tętni życiem do białego rana. Paryż mnie zaadoptował. Wiedziałem że będę częstym gościem w tym magicznym mieście.
Co się później stało? Zamieszkał Pan w Paryżu?
Mój pierwszy paryski pobyt trwał dwa miesiące. Marchand, który mnie zaprosił, kupił odemnie jeszcze kilka obrazów olejnych i rysunków. Proponował mi pozostanie we Francji, co nie wchodziło wówczas w grę.
Moje plany zawodowe po ukończeniu studiów były związane z Kalifornią. Wydawało mi się, że w Paryżu jest zbyt wielu wspaniałych artystów — a co za tym idzie olbrzymia konkurencja — co nie pozwoli mi finansowo na swobodne uprawianie zawodu.
Mogłem cieszyć się Paryżem. Sporo zwiedzałem Wersal, oraz inne miasta jak Deauville, Honfleur, Trouville i poznawałem nowych ludzi. Uczestniczyłem w życiu Paryżan. Trochę też malowałem. Wspominam ten pobyt bardzo miło. Intensywnie wypełnione wakacje pełne wspaniałych wrażeń. I powrót do Warszawy z bagażem wspomnień i naładowanymi „bateriami”.
Artyści to barwni ludzie. Nie przejmują się konwenansami. Lubi Pan “artystyczne” życie? Mam na myśli spotkania, dyskusje, imprezy do białego rana. Kobiety, alkohol, używki. W tamtych czasach było chyba łatwiej o dobrą zabawę. Dziś mamy groźbę ataków terrorystycznych, wyścig szczurów, zachłanny konsumpcjonizm.
„Artyści to barwni ludzie” — to zależy od punktu widzenia. Barwni, bo są często widoczni w świetle jupiterów — i każdy zagląda im w życie. Wtedy zwykła anegdota z życia artysty, nabiera innej wagi niż podobne zdarzenie z życia sekretarki w biurze. Życie artysty jest inne od kogoś, kto musi codziennie iść do fabryki lub biura. Moim zdaniem, moje życie jest normalne i ustatkowane, ale to z mojego punktu widzenia. Natomiast wielu ludzi z mojego otoczenia uważa, że jest bardzo kolorowe — nie mam szefa nad sobą, nie mam ustalonych godzin pracy. To ja decyduje o tym, kiedy pracuję lub nie (pracuję zazwyczaj siedem dni w tygodniu, często również w nocy).
Częste wyjazdy do rożnych krajów związane z zawodem, uważam za naturalny element w moim życiu. Artysta jeśli chce być zawodowcem musi być maksymalnie dostępny, a wiec “widzialny”.
Jeśli chodzi o konwenanse, to mam do tego proste podejście — nie zastanawiam się nad tym — jestem sobą i jeśli komuś coś się u mnie nie podoba, to jego prywatny problem. Natomiast malując na płótnie nie mam żadnych konwenansów i nigdy ich nie będę miał — całkowita wolność — wszystkie chwyty dozwolone. Staram się przestrzegać jednak pewnych socjalnych kodów typu szacunek dla rodziny, lub osób starszych.
„Artystyczne życie, dyskusje o sztuce do rana przy alkoholu, używki, kobiety”? Można powiedzieć, że w młodości miałem bardziej „artystyczne życie” niż teraz. Obecnie od dwudziestu pięciu lat jestem żonaty i prowadzę ustatkowane życie wypełnione pracą. Zbliżam się wiekiem do 60-tki i trzeba dbać o zdrowie — mam jeszcze dużo planów do zrealizowania.
Porównując młodość w Polsce do współczesności — rzeczywiście fajnie się wtedy bawiliśmy — było to beztroskie życie w niekonsumpcyjnym ustroju. Nie wiem czy dzisiaj też by nas bawiło to samo co wtedy. Żyliśmy w innym systemie politycznym. Cieszyliśmy się rzeczami, które dzisiaj są nazywane “szara rzeczywistością”.
Zmieniła się epoka. Terroryzm oczywiście potępiam jak wszyscy, „konsumpcjonizm” też — to nie jest zdrowe zjawisko. Dzisiejsza młodzież jest o wiele bardziej oczarowana „błyskotkami” niż moje pokolenie. Takie czasy — staram się być na bieżąco z dzisiejszym światem — nie myśleć o przeszłości i o negatywnych elementach XXI wieku.
Czy jest jakaś różnica pomiędzy młodymi, współczesnymi malarzami, a tymi z Pana pokolenia?
Oczywiście, różnice są olbrzymie. Mieszkając w Polsce nie znalem twórczości żyjących francuskich malarzy. Niestety dzisiaj nie znam twórczości polskich artystów mieszkających w Polsce — rzadko tam bywam. Trudno mi to porównywać ale spróbuję.
Sztuka jest językiem uniwersalnym, są jednak prądy, kierunki, mody, tendencje i inne wpływy, które są charakterystyczne dla danego kraju. Malarze z mojego pokolenia nie znali np. takiego pojęcia jak grafika komputerowa lub print 3D (fotokopiarka trójwymiarowa) lub maszyny sterowane programem komputerowym, które ze szkicu na papierze potrafią wyrzeźbić w marmurze rzeźbę trzymetrowej wysokości — i inne techniki oparte na nowych technologiach typu Photoshop etc.
Są tacy, którzy szybko nadążają i adoptują się do współczesnych technik, ale więcej jest chyba tych, co zostają w tyle i malują w ten sam sposób co trzydzieści pięć lat temu.
Niestety artyści, którzy zostali stylistycznie i technicznie w latach 80-tych (bazując na malarstwie klasycznym, figuratywnym typu pejzaż, martwa natura itp.) dzisiaj mają utrudnione życie.
Mam na to doskonały przykład — na północy Francji, w uroczym miasteczku portowym Honfleur istniało jeszcze dziesięć lat temu kilkadziesiąt galerii (sam współpracowałem tam z dwiema). W galeriach tych przeważnie można było znaleźć klasyczne malarstwo figuratywne młodych, starych, znanych i nieznanych artystów. To było dziesięć lat temu.
Z tego co wiem, galerie tego typu splajtowaly lub zostały zamknięte. Na ich miejscu otwarto sklepy z ciuchami lub czekoladkami. Dalej istnieje kilka, lecz z kompletnie innym malarstwem — o wiele bardziej nowoczesnym. Dzisiejsze tendencje, to przede wszystkim kolorystyka — jaskrawe kolory prosto z tuby. Są także naleciałości z USA, gdzie komiksy, street art, oraz graffiti, znalazły honorowe miejsce na płótnach malarzy. Zauważamy też mocną tendencję powrotu do popart-u.
Ostatnia moda to Lenticular prints czyli pocztówki trójwymiarowe, które kiedyś uznane za kiczowate, pojawiły się pod rożnymi postaciami w super galeriach. Następna różnica z dawnymi czasami i olbrzymia zmiana, to fotografia, która osiągnęłą rangę sztuki na równi z malarstwem i rzeźbą. Fotografie osiągają dzisiaj ceny obrazów.
Dzisiejsze salony sztuki na całym świecie w większości są zapełnione w 60 % fotografią, a tylko w 20% malarstwem. Reszta to instalacja, rzeźba i inne techniki. Te zmiany związane z rozwojem technologicznym na świecie maja odbicie w sztuce. Więc całkiem logiczne jest to, że różnice są widoczne miedzy artystami różnych pokoleń. Na Fiac Biennale w Wenecji i innych poważnych art shows, jest mniej więcej taka proporcja wśród dziedzin sztuki, bo kategorii jest mnóstwo np. instalacja, techniki mieszane, kolaż numeryczny, video, rzeźba, tkanina, papier, grafika komputerowa, fotokopia 3D, performance, happening, ceramika artystyczna, fotografia.
Obrazy na płótnie stały się mniejszością na tego typu imprezach — uważa się, że obraz na płótnie to przeżytek. We współczesnym świecie i współczesnej sztuce, poszukiwane są współczesne technologie, oraz techniki XXI wieku. Popularnymi materiałami są plexiglass, aluminium, żywice syntetyczne, a zamiast pędzla komputery — sam używam komputera do kompozycji fotograficznych, które później są drukowane na plexiglasie w technice Diasec.
Porozmawiajmy o Pańskiej twórczości. Jak krytycy określają Pana malarstwo? Dlaczego wybrał Pan taki styl?
Nigdy nie lubiłem być zaszufladkowanym do określonego stylu. Natomiast galerzyści, krytycy, publika — uwielbiają przyklejać artystom etykietki. Tak jakby bez etykietki artyści byli niedowartościowani.
Galerie rozumiem, gdyż zależy im na sprzedaży sztuki i gdy mogą się podeprzeć referencjami paru nazwisk z danego stylu, to klient ma jaśniej w głowie i łatwiej kupuje. Gorzej sprawa wygląda z punktu widzenia artysty, który uważa, że jest jedyny w swoim rodzaju i jest bardzo dumny z tego powodu. Szufladkując kogoś do pewnej grupy, malarz przestaje być oryginalny, staje się jednym z wielu, którzy do tej grupy należą. W moim wypadku — jak już wspominałem wielokrotnie — przeszedłem przez rożne okresy. Od malarstwa akademickiego poprzez fantastykę, w krótkim okresie impresjonizm, realizm i hiperrealizm, doszedłem do kubizmu. Dlaczego? — pytają wszyscy. Otóż dla mnie malarstwo, to jest teren zabaw. Taka zabawa ze stylami sprawia mi przyjemność.
I ze mną jest tak jak z dziećmi, które po pewnym czasie nudzą się ukochaną zabawką i zaczynają interesować inną. Kubizm od dziecka mnie fascynował, lecz nie czułem się na siłach żeby w tym kierunku zrobić coś ciekawego. Ten moment przyszedł bardzo naturalnie — malowałem wtedy obiekty hiperrealistyczne — i już powoli podświadomie pokazywałem je z wielu stron na tym samym płótnie, prześwietlając i nakładając „rzuty i perspektywy”. To był początek — diametralna zmiana techniki, stylu, narzędzi pracy, kolorystyki — nowa „zabawka” czekała gotowa w pracowni, a raczej w głowie. Oczywiście kubizm to była tylko inspiracja, nie chodziło o to, żeby naśladować mistrzów, ale zrobić coś własnego inaczej. Uważam, że udało mi się wypracować coś swojego i trudnego do porównania z innymi kubistami. W chwili obecnej wiele osób nie widzi w tym co maluje kubizmu — staram się o ciągłą ewolucję, ciągłe zmiany. Mam nadzieję, że już powoli pozbywam się tej etykietki malarza kubistycznego. Jeśli chodzi o ekspertów i innych krytyków — to oni nie ewoluują w ocenach — wiec dla nich pozostanę na długo jednym ze współczesnych kubistów. Łatwiej im pisać kopiując to, co zostało napisane już dawno temu. Mam nadzieję, że wkrótce ktoś to zauważy.
Niektórzy malarze cyzelują każdy szczegół, aby uzyskać zamierzony efekt. Są też tacy, dla których od końcowego efektu ważniejszy jest sam proces tworzenia — ten mistyczny trans — jak to często mówią. Jak Pan podchodzi do swojej twórczości? To zawód, przygoda, czy pasja?
Z natury jestem bardzo niecierpliwy i lubię widzieć rezultaty jak najszybciej. O dziwo, w pracy mam bardzo dużo cierpliwości i detale są dla mnie bardzo ważne. Jednak, aby te dwie cechy pogodzić razem, uwielbiam opracowywać techniki, które dają oczekiwane przeze mnie rezultaty, a jednocześnie proces twórczy jest błyskawiczny. Rezultat jest taki, że wiele osób (mam na myśli zawodowców — malarzy i profesorów) kompletnie nie umieją określić czasu spędzonego przeze mnie nad obrazem. W związku z tym, nie mogę powiedzieć, że ślęczę godzinami nad jednym detalem. I tu dochodzimy do tej magii — spontanicznego procesu twórczego, transu — używajac błyskawicznie elementów wyglądających na bardzo pracochłonne. Moje obrazy powstają bardzo szybko. W zasadzie malowanie na płótnie, to jest końcowy etap tego, co już jest stworzone w głowie. Bardzo lubię np. zaczynać obraz pływając w basenie lub idąc po parku. Wtedy po powrocie do pracowni, staję przed sztalugami, aby mój obraz powstały w basenie przełożyć na płótno farbami. Wtedy jest też miejsce na małą korektę konceptu, ale zawsze w nieweielkim stopniu.
Podsumowując Pańskie pytanie — jest to dla mnie zarówno pasja, przygoda i zawód — może też uzależnienie. Największa przyjemność sprawia mi jednak malowanie.
Myślę, że Pana obrazy są przeznaczone dla koneserów. Przeciętni odbiorcy lubią malarstwo klasyczne: portrety, pejzaże… W muzeach podoba im się Vermeer, Rembrandt, Kossak, może też impresjoniści, ewentualnie Dali i Van Gogh. Picasso to już jest dla nich zbyt wiele, a abstrakcjonizm czy ekspresjonizm całkowicie odpada. Patrząc pierwszy raz na Pana obrazy odczuwa się przyjemność — wspaniale dobrana kolorystyka. Delikatny rysunek. Pomysłowość. Całość pięknie skomponowana. Widać przedmioty, są ludzkie twarze, są ozdobne ornamenty. Jednak jest to świat nierealny, nierzeczywisty. Wydaje mi się, że niedoświadczony odbiorca nie będzie w stanie “zrozumieć” Pana obrazów, choć może podejrzewać, że te wszystkie elementy i postacie coś symbolizują. Jak należy “rozumieć” Pana obrazy? Jaki jest ich sens? Co stara się Pan przekazać odbiorcy?
Bardzo dobrze Pan to ujął — moje malarstwo to jest „świat nierealny” i „nierzeczywisty”. Oczywiście to co widać na moich obrazach, nie można brać dosłownie. Do symboliki dojdziemy za chwilę.
Otóż, od dziecka, już w szkole podstawowej posługiwałem się moim własnym kodem do zapamiętywania tekstów, faktów itd. Mój kod to były proste znaczki skojarzeniowe, które wymyślałem na poczekaniu, na określenie pewnych zdań. Po kilkukrotnym przeczytaniu tekstu z obok narysowanymi znakami, mogłem zapamiętać wzrokowo spore ilości informacji. Było to jakby moje osobiste pismo obrazkowe, bazowane na skojarzeniach. Możliwe do rozszyfrowania tylko przeze mnie.
Fantastyczna metoda mnemotechniczna (pomoc do zapamiętywania) — możliwa dla mnie, gdyż prawdopodobnie pamieć wzrokowa była już u mnie wrodzoną predyspozycją. Moglem mieć przy sobie ściągawkę, która w ogóle jej nie przypominała, gdyż dla innych była jakimś bazgrołem.
W moim malarstwie używam podobnego systemu — tylko nie do zapamiętywania, ale do zapisu rzeczy nienamacalnych. Jak nastroje, uczucia i odczucia, stany duchowe, bunty, gniewy, radości, rozmyślania filozoficzne, reakcje na aktualności, pytania, próby dociekania, wizualizacja tego co nas otacza, problemy, rozważania — analiza z mojego punktu widzenia. Jest to jakby rozmowa z samym sobą. Jednym słowem — mój świat.
Moje obrazy to nie są rebusy do rozwiązania. Wyjaśnię tu kilka symboli, które często się u mnie pojawiają. Ważnym symbolem jest gama kolorystyczna, niuanse szarości, błękity przeplatane dyskretnie z ciepłymi gamami oznaczają, że jestem w super formie i komforcie psychicznym. Natomiast ostre kontrasty i gamy w agresywnych zestawach, to oznaka stanu super negatywnego lub ekstremalnie pozytywnego. Często używam form piramidalnych w obrazach — jest to mój symbol określający energię. Można też zauważyć częste wstawki z pejzażem symbolicznym, wbudowanym w symboliczną architekturę — jest to spojrzenie w przyszłość. Na wielu obrazach mój świat rozgrywa się na jakby zawieszonej w powietrzu scenie, na której przewijają się rożne formy. Jest to alegoria rzeczywistości, która nas otacza. Często też można znaleźć element szachownicy, który oznacza wiedzę, rozwagę i logikę. Następnym często przewijającym się symbolem jest symboliczny ptak. Jest to marzenie i siła. Motyl symbolizuje efemeryzm lub sen jak w surrealiźmie. Formy pół-ludzkie i pół-zwierzęce to forma tolerancji. Bardzo ważny element, który występuje zawsze, to bogata textura, faktura i ornamenty, które nie są oczywiście do ozdoby, tylko są przenośnią do podkreślenia bogactwa zróżnicowanych materii nas otaczających. Powietrze, kamień, drewno, metal, woda, itd. Dodam też, że moje inspiracje są często cykliczne. Potrafię kontynuować jeden cykl bardzo długo. Ostatnio trwało to kilka lat.
Cykl obrazów był spowodowany kilkoma wydarzeniami w moim życiu. Czarna seria — „odeszło” w krótkim czasie dużo bliskich mi ludzi i drugi element — spotkanie z niezwykłym człowiekiem, który wyleczył mnie w spektakularny sposób bardzo niekonwencjonalną metodą leczenia. Wszedłem do jego gabinetu obolały i kulejący, a wyszedłem podskakując z radości gotowy do tańca. Były to bodźce, które spowodowały moje nagłe zainteresowanie energią i podejściem filozoficznym do śmierci. Innym przykładem cykli moich obrazów jest cykl japoński — była to moja reakcja na tragedię elektrowni atomowej w Fukushimie, w Japonii. Był to szok ponieważ znałem to miejsce i wystawiałem tam swoje obrazy w Sendai. Automatycznie w moich obrazach pojawiły się natychmiast samuraje i gejsze. Podsumowując — moje malarstwo jest jakby odbiciem tego co czuję. To wizualizacja duchowa, co też nie znaczy, że tak zostanie na zawsze. Dobry materiał dla psychologów. [śmiech – przyp.red.] Mam nadzieję, że ten skrótowy opis pozwoli lepiej zrozumieć moje malarstwo. Chciałbym dodać, że oczywiście wolę aby moje malarstwo było interpretowane przez każdego według jego woli. Wyjaśnień ogólnych udzielam tylko na wystawach, a szczegółowych na życzenie poszczególnych osób. Nie lubię się odkrywać.
Proszę zdradzić kilka sekretrów ze swojej pracowni.
Niechętnie zdradzam sekrety warsztatu, do którego dochodziłem latami. To tzw. tajemnica zawodowa. Nie pokazuję „kuchni” i nie zdradzam sekretów technologicznych. Od tego są studia. Magik nikomu nie powie jak robi swoje sztuczki [śmiech – przyp.red.].
Mogę podać jednak kilka ogólnych informacji. Na studiach nauczyłem się technik malarskich opartych na dawnych recepturach i technologiach — z dość dokładnym podkładem teoretycznym i praktycznym z chemii. W praktyce opracowałem też techniki własne. Bardzo często używam akwareli, akrylu i olejnej farby w tym samym obrazie — oczywiście w odpowiedniej kolejności. Jeśli chodzi o płótna, to na studiach sam je przygotowywałem, ale dzisiaj są już gotowe i spreparowane do malowania.
Używam tych z małym lub grubym splotem — w zależności od tego jaki chce uzyskać efekt. Kiedyś lubiłem bardzo gładkie, dzisiaj wolę z małym tramem. Płótno nadaje już efekt dodatkowy na powierzchni pokrytej farbą. Czasami maluję na deskach, na płytach aluminiowych, na plexiglasie — kwestia podłoża nie jest bardzo ważna. Płótno jest wygodne gdyż jest lekkie w transporcie i obrazy można zrolować. Farby… — używam farb wielu firm — w zależności od ich zdolności pokrywania lub gamy kolorów (pigmentów) i jakości. Zdarzało mi się czasami fabrykować swoje farby lub inne werniksy i media magiczne, które schły w pięć minut. Dzisiaj wolę używać gotowych produktów najwyższej jakości dostępnych w handlu — to oszczędność czasu. Używam też farb w aerozolach. Blejtramy dobieram w zależności od formatu — im większe — tym grubsze i solidniejsze. Blejtram jest dla mnie ważny tak samo jak płótno. Dobry dobór materiałów świadczy o szacunku do własnej pracy. Lubię pracować na dobrym sprzęcie. W galeriach na świecie przywiązuje się też bardzo dużą uwagę do aspektu technicznego na odwrocie obrazu. Na zamówienie kupuję blejtramy powyżej metra długości lub nietypowego kształtu (np. koło) lub rozmiaru. Jeśli chodzi o sztalugi, to używam tych nowoczesnych metalowych, chromowanych, stabilnych sztalug, na których mogę malować też duże obrazy. Podsumowując, materiały wysokiej jakości ułatwiają pracę i o wiele przyjemniej jest pracować bez stresu, niż zmagać się bez sensu z niespodziankami technicznymi.
Które dzieło uważa Pan ze swoje szczytowe osiągnięcie?
Odpowiedź jest prosta: nie ma takiego — jeszcze go nie namalowałem i prawdopodobnie jest to zawsze następny obraz [śmiech – przyp.red.]. A tak poważnie, to naprawdę nie jestem w stanie oceniać swoich obrazów. Dla mnie zawsze ten ostatni jest najlepszy i to nie dłużej jak 1-2 dni, bo później w głowie powstaje już następny projekt i nie ma ani miejsca, ani czasu na sentymenty.
Jest jeden bardzo ważny obraz, który był namalowany po wizycie u pewnego lekarza w Belgii i jego nadzwyczajnym, spektakularnym seansie, po którym zostałam wyleczony bez użycia medykamentów, masaży i innych powszechnie znanych metod. Od tamtej pory zmieniłem stosunek do utartych schematów i otworzyłem się bardzo na niewidzialny, aczkolwiek bardzo realny aspekt naszego otoczenia czyli energie i jej silę.
Czy sztuka to taki sam towar jak buty i samochody?
W średniowieczu malarze malowali na metry — zazwyczaj sceny religijne — i później podróżowali od wsi do wsi i sprzedawali na metry swoje dzieła.
Była to zupełnie inna twórczość niż obecnie, ale już wtedy stanowiła obiekt handlu. Wtedy “kulturowo” należało mieć scenę religijną w domu. Dzisiaj sztukę kupują ludzie z innych pobudek — bo są wrażliwi, bo już mają wszystkie przedmioty i potrzeba coś na ścianie powiesić. Są też kolekcjonerzy i oczywiście ogromna kategoria to ci, co kupują żeby sprzedać z zyskiem. Tych nienawidził Picasso. Jeśli ktoś nieznajomy chciał coś od niego kupić i przyjeżdżał z paroma milionami w walizce, Picasso pytał kto go przysłał i dlaczego chce od niego kupić obraz. Zazwyczaj byli to biznesmeni, którzy chcieli mieć lokatę kapitału, a nie znali się na sztuce — i z przykrością dla nich — wychodzili od Picassa z kwitkiem. Sztuka jest wartością intelektualną ale też należy wziąźć pod uwagę, że są to pewne obiekty, które były wykonane przez człowieka w pewnym przedziale czasowym. Do tego materiały są bardzo drogie. Wiec materialnie taki przedmiot ma już wymierną cenę — następnie dochodzi jego atrakcyjność, która dodaje wartości. W związku z tym, moim zdaniem sztuka też niestety jest towarem — płyta z muzyką, fotografia, film, plakat, sztuka teatralna, także musi się sprzedawać — artyści muszą jeść tak jak wszyscy. W USA to normalne, że o ludziach, którzy pracują w branży artystycznej mówi się „Business art” — są też czasopisma poświęcone takiemu biznesowi, na przykład „Art and Business”.
Żaden artysta nie lubi pracować za darmo — już nie raz miałem takich naciągaczy, którzy mówili: Daj mi w prezencie, bo mi się potwornie twój obraz podoba — i później dodawali: Przecież ty sobie namalujesz jeszcze dużo innych… poza tym, ty uwielbiasz malować.
Jeśli już mowa o samochodach… niektóre z nich można z łatwością zaliczyć do dzieł sztuki.
Jak działa światowy rynek sztuki? Jak bardzo jest skomercjaliznowany? Ktoś nim kieruje, “wymyśla” nowe trendy? Mam na myśli bogatych kolekcjonerów, wpływowych krytyków sztukim, media, światowej sławy muzea. Czy na zachodzie Europy lub w Ameryce, artysta malarz może sam zrobić karierę bez wsparcia i promocji?
„Światowy rynek sztuki” to bardzo szerokie pojecie. Czy mówimy o zakupach muzealnych, sprzedażach aukcyjnych, tendencjach, czy o cenach artystów? Postaram się to powoli uporządkować. Legenda głosi, że jednym z głównych „dyktatorów mody”, kreatorem trendów jest niejaki Richard Green — wspólnie z kilkoma innymi magnatami ze świata sztuki. I że to oni dyktują tendencje — tak jak to się stało w przypadku współczesnej sztuki chińskich artystów. Według mnie to była operacja marketingowa, która miała na celu wypromować sztukę chińską na świecie. Zastanawiające jest jednak to, że malarze byli opłacani w niskich chińskich honorariach, a na świecie na aukcjach te prace osiągały astronomiczne ceny. Była to gigantyczna operacja finansowa na globalna skalę.
Rynek sztuki dla muzeum, które ma budżet roczny na zakupy znanych artystów, nie jest wykładnikiem tego, co się naprawde dzieje w galeriach sztuki, które muszą sprzedawać żeby opłacić czynsz i jeszcze zarobić.
Należy też zaznaczyć, że są Galerie i galerie. Poziom artystów, ich popularność i ceny rynkowe różnią się od siebie. Istnieją galerie (tzw. sklepy z obrazami) trudniące się tylko sprzedażą obrazów.
Inne galerie — te prawdziwe — zajmują się promocją swoich artystów przez długie lata. Te galerie inwestują w swoich artystów — w reklamę, wystawy, prasę, publikacje, książki, katalogi itd. Mamy również galerie na najwyższym poziomie, nazywane w żargonie marchandów w USA „blue chip”, posiadające w swoich zbiorach sławy światowe typu Picasso,Warhol, J.M Basquiat, Lichtenstein, Gerhard Richter i innych.
Jestem przekonany, że artysta — choćby nie wiem jakiej był klasy — w dzisiejszych czasach działając samotnie, bez dynamicznego agenta z nieograniczonymi finansami, gotowego zaryzykować olbrzymie środki, (podkreślę SAMOTNIE) ma znikome szanse na sukces. Odnosi się to do artystów malarzy. Poza tym rolą malarza jest malować — rolą agenta promować i sprzedawać. Oczywiście są wyjątki, które tylko potwierdzają regułę. Dla artystów malarzy recepty na sukces jeszcze nie wymyślono. Sam talent to za mało. To trochę przypomina loterię, gdzie szczęście odgrywa dużą rolę. Nie mówię oczywiście o milionowej operacji marketingowej, dzięki której można wypromować zwykły kamień, deskę lub gwóźdź. LOL.
Gdzie znajdują się najciekawsze i najlepsze galerie z obrazami? Miejsca gdzie można zobaczyć najnowsze trendy w malarstwie i gdzie odbywają się najważniejsze wernisaże.
Wydaje mi się, że już od 25-30 lat, jeśli nie wcześniej, centrum sztuki współczesnej przeniosło się powoli z Paryża do Nowego Yorku. Znajdziemy tam bardzo duży zestaw ciekawych galerii. Największe skupisko jest na Manhattanie w dzielnicy Chelsea. Są tam nie tylko galerie ale można też zwiedzać pracownie, lofty z młodymi artystami. W dzielnicy Soho także można znaleźć ciekawe galerie. Na 5-tej Avenue i na Broadway’u także. Oczywiście w Nowym Yorku ciągle odbywają się wystawy i salony sztuki, które warto pozwiedzać, nie tylko muzea.
W USA w większych miastach znajdziemy ciekawe galerie — sporo dzieje się oczywiście w Los Angeles, San Francisco, Napa Valley, Bostonie, Miami design district, Aspen itd.
Przez ostatnie lata, także Berlin w Niemczech zasłynął ze sporego skupiska artystów, galerii i wydarzeń artystycznych. Skupisko street art’u i urban art’u w Berlinie znajdziemy w okolicach Rosenthaler Strasse.
Ciekawe skupisko sztuki współczesnej zgromadzone w jednym miejscu to „798 ART DISTRICT” w Pekinie. Z byłej fabryki broni zrobiono centrum sztuki z galeriami sztuki współczesnej. Zjeżdżają się tam turyści i przede wszystkim marszandzi sztuki z całego świata na zakupy.
W Azji, Singapurze i Hong-Kongu, oraz w Japonii w Tokyo w dzielnicy Ginza także znajdziemy bardzo ciekawe galerie ze sztuką współczesną, japońską w szczególności.
Następnie Londyn oczywiście jest bardzo interesującym artystycznie miejscem. Nie tylko muzeum sztuki współczesnej Tate Museum, ale też galeria Saatchi lub ciekawe galerie w okolicy Bond street lub Albemarle street.
Dla miłośników sztuki polecić można zawsze najwyższy poziom współczesnej sztuki światowej, skupiony w jednym miejscu — a mianowicie salony sztuki typu Art Basel w Szwajcarii, FIAC w Paryżu i absolutnie obowiązkowe Biennale w Wenecji.
Oczywiście w Paryżu także należy zwiedzić Centrum Pompidou-Beaubourg, gdzie oprócz stałej expozycji, odbywają się ciągle interesujące wystawy żyjących artystów. Oprócz tego w Paryżu mamy na pięknym placu Des Vosges sporo (około dwudziestu) galerii (miejsce urodzenia Victora Hugo).
Następnie w okolicy Akademii Beaux Arts lub w dzielnicy Marais lub Bellville, oraz w okolicach rue de Seine znajdziemy okolo 20-30 galerii. Ciekawą galerię obecną na świecie jest francuska galeria Opera — ze swoimi filiami w Dubaiu, Londynie, Nowym Yorku, Genewie, Singapurze, Paryżu, Hong-Kongu i w Monaco-Monte Carlo.
Osobiście najczęściej jestem w Paryżu i nigdy nie opuszczam wystawy w centrum Pompidou-Beaubourg. Zapomniałem dodać, że z własnego podwórka w belgijskim nadmorskim ekskluzywnym mieście Knokke-le-Zoute, znajdziemy bardzo awangardowe i fajne galerie ze sztuka współczesną — absolutnie zwiedzając Belgię trzeba tam pojechać. Drugim chyba największym ośrodkiem sztuki jest miasto Gent (Gandawa) i Antwerpia, gdzie znajduje się sporo ciekawych galerii współczesnych artystów.
Czy oprócz udziału w międzynarodowych wystawach sztuki tzw. biennale, malarze biorą udział w konkursach malarskich?
Wiem, że jakieś konkursy na świecie dla malarzy istnieją. Nigdy się tym nie interesowałem.
Osobiście nigdy nie brałem udziału w konkursie, chociaż tak — tylko raz — miałem wtedy 7-8 lat. I niestety wygrałem pierwsze miejsce — niestety, bo nagrodą był olbrzymi zestaw farb akwarelowych, a ja już takie posiadałem. W końcu udało mi się wykłócić o przyznanie drugiej nagrody, zamiast pierwszej, zachwalając prace kolegi i pokazując jurorom błędy w moim malowidle. Wygrałem duży zestaw kredek i pasteli. Od tamtej pory w żadnym konkursie nie brałem udziału. Uważam, że w malarstwie nie można precyzyjnie określić kto jest pierwszy, a kto drugi i trzeci. Nie możemy malarstwa porównywać do sportowych zawodów i zmierzyć obiektywnie wrażliwość artysty. Ostatnio jednak dostałem nagrodę w dziedzinie malarstwa na Biennale we Florencji. Byłem mile zaskoczony, bo nawet nie wiedziałem, że tam będą jakieś nagrody, kompletnie nie byłem przygotowany tematycznie do wystawy — temat podano bardzo późno, a ja zablokowałem obrazy długo przed biennale. W końcu przed samym wyjazdem, udało mi się skończyć jeden z trzech obrazów na wymagany temat.
Przypomniała mi się też miła niespodzianka — Grand Prix Sztuki Współczesnej w Monte Carlo. Tam też kilkanaście lat temu zostałem wyselekcjonowany spośród międzynarodowych artystów do bardzo prestiżowej wystawy pod patronatem Księżniczki Karoliny i jej ojca księcia Pierre de Monaco. Było to dla mnie fantastyczne wyróżnienie, gdyż znalazłem się tam w ekipie dwudziestu artystów wyselekcjonowanych z całego świata. Oczywiście bardzo pomogło mi to pomogło w dalszej drodze zawodowej
To anegdoty. Powracając do pytania. Na pewno nagrody w konkursach pomagają otworzyć drogę do coraz lepszych galerii — i nagrodzony artysta umacnia w ten sposób swoją pozycję i popularność. Jest to też dorobek namacalny. Tak jak ilość gwiazdek na pagonach w wojsku [śmiech – przyp.red.]. I galerie wykorzystują to jako atut podczas promowania artysty. Jedno jest pewne — artysta, który zdobędzie Grand Prix na biennale w Wenecji jest potencjalnie na szczycie piramidy. Już samo zakwalifikowanie się tam jest wyjątkowo trudne. W Wenecji mogą wystawiać tylko artyści z najwyższymi referencjami. Nagrody i wyróżnienia tego typu ma większość prestiżowych wystaw.
Zgodzi się Pan z poglądem, że fotografia nie może równać się z malarstwem? Farby (zwłaszcza olejne) intensywniej odbijają światło i nawet najlepszy papier fotograficzny nie może się z nimi konkurować. Poza tym, obrazy namalowane “ręcznie” przez twórcę mają coś, co moglibyśmy nazwać “duszą”. W obrazie na płótnie widać to “coś”, czego nie da się wyrazić słowami. Fotografie i inne nowatorskie techniki wizualne, choć efektowne, wydają się “martwe”. Czy widząc w jakich kierunkach rozwija sie sztuka wizualna, gdyby dzisiaj zaczynał Pan swoją przygodę ze sztuką, zostałby artystą malarzem?
Oczywiście fotografia i obraz na płótnie to dwie rożne rzeczy. Przede wszystkim w obrazie olejnym można stworzyć iluzje materialności — magiczne złudzenie optyczne, przy którym można odczuć materializacje namalowanych elementów, czego w fotografii nikt nie osiągnie na papierze lub innym podłożu, nawet najlepszym sprzętem. Obraz jest tworzony przez ludzki mózg i poszczególne partie obrazu są inaczej kontrolowane, aby ta magia mogła sie pojawić. Są ludzie, którzy często tego nie zauważają na obrazach. Natomiast w fotografii jest to rejestracja pewnego momentu, z pewnymi parametrami światła, kontrastu itd. Po prostu to inna dziedzina sztuki, w której też są ogromne możliwości twórcze. Przy dzisiejszej technice, te dwie dyscypliny udaje się czasami połączyć. Jest sporo artystów malujących na fotografiach jako podkładzie — w taki sposób, że widać oczywiście częściowo fotografie, ale tło koresponduje z warstwami malarskimi. Widziałem wiele takich obrazów i efekty są zdumiewające. To, że na salonach sztuki fotografia jest obecnie o wiele lepiej reprezentowana od obrazów olejnych na płótnie, które są mniejszością, jest moim zdaniem efektem mody, a zarazem dostępności finansowej. Fotografie są edytowane w edycjach (seriach) numerowanych — im większa edycja — tym fotografia tańsza. Natomiast obraz to tylko jeden egzemplarz, wiec cena nieporównywalnie wyższa. Chociaż znani fotografowie już osiągają na aukcjach i w galeriach ceny godne sławnych malarzy.
Powracam do drugiej części pytania — każdy człowiek ma jakieś predyspozycje — a jak nie ma — to o tym nie wie [śmiech – przyp.red.]. Najwyraźniej bylem od dziecka zaprogramowany do malowania. Nic bym nie zmienił — zostałbym malarzem — to przecież najpiękniejsze zajęcie na świecie.
Poza tym malarz też bardzo łatwo może fotografować lub uprawiać wszystkie inne dyscypliny wizualne. Wielu filmowców ma wykształcenie plastyczne — chyba Wajda też na początku studiował na ASP. Znam osoby, które odstawiły malarstwo na bok i teraz tylko robią video czy fotografię. Już nie raz słyszało się w mediach o tym, że malarstwo jest skończone i „has been”, bo już nic nowego nie pokazuje. Wszystko już było stworzone. Może kiedyś, jak już wyginie roślinność na Ziemi, malarze pejzażyści będą rozchwytywani [śmiech – przyp.red.]. Według mnie to monumentalna bzdura. Zawsze można cos nowego zrobić, biorąc pod uwagę bardzo dynamiczny rozwój współczesnej technologii. Nie mam pojęcia co mógłbym tworzyć dzisiaj zamiast malarstwa.
Żyjemy w szybkich i trudnych czasach. Prawie każdy marzy o wielkiej karierze i zdobyciu fortuny. Wielu maklerów giełdowych zażywa kokainę, sportowcy stosują doping. Co biorą artyści i malarz?
W moim artystycznym otoczeniu nikt nic nie używa, albo się do tego nie przyznaje [śmiech – przyp.red.]. Nie wyobrażam sobie jak malarz może myśleć i pracować w stanie nieważkości — to strata czasu. Chyba, że taki człowiek ma w głowie problem z inspiracją i potrzebuje jakiejś stymulacji.
„Wielu malarzy to alkoholicy” — to utarta opinia bez sensu. Alkoholizm wśród malarzy występuje w takiej samej liczbie jak wśród kierowców ciężarówek lub nauczycieli. Zła opinia chyba się wzięła z Paryża, z dawnych czasów, gdy nasze sławy na Montparnassie lub na Montmartrze piły absynt i rozrabiały od rana do nocy. To chyba oni stworzyli taki wizerunek artysty. Artyści są takimi samymi ludźmi jak inni, tylko maja bardziej kolorową i pasjonującą pracę.
Nie można ich od razu kwalifikować jako narkomanów i alkoholików tylko dlatego, że kilku znanych twórców marnie skończyło. Jim Morrison, Jimi Hendrix, Amy Winehouse, Michael Jackson itd. W showbiznesie nie da się koncertować co dwa dni w innym mieście albo państwie przez okrągły rok — chemia im pomaga. Ale malarzom? Chyba na pobudzenie fantazji, jeśli komuś takiej brakuje. LOL. Moim ulubionym narkotykiem do pracy jest melon lub arbuz
Co Pan myśli o Internecie?
Internet — wspaniały wynalazek. Gdy komputery weszły do każdego domu — świat się zmienił. Łatwy dostęp do wszelkiej informacji, ułatwienie życia, zakupy nie ruszając się z domu. Fantastyczne narzędzie dla artystów. Pamiętam, że gdy pierwszy raz usiadłem do komputera, to godzinami odbywałem wirtualne wizyty w galeriach na całym świecie. Dzięki Skype świat się stał mniejszy, bardziej dostępny, można dzisiaj za darmo widzieć się z przyjaciółmi na drugiej półkuli. Niezliczona ilość programów do obróbki fotografii, muzyki, filmu. Natychmiastowa korespondencja, przesyłka obrazu i dźwięku — można wyliczać zalety w nieskończoność. Oczywiście każdy kij ma dwa końce.
W mojej dziedzinie? Weźmy na przykład wernisaż trzydzieści lat temu, a nawet dwadzieścia — zaproszeni goście zjawiali się na wystawie i jeśli komuś się podobał obraz, to go kupował. W dzisiejszych czasach zauważyłem inne zjawisko w Europie. Mianowicie przychodzą zaproszeni goście, oglądają obrazy i wracają do domu — na wernisażu prawie nic się nie sprzedaje. W domu zaczyna się wywiad internetowy o malarzu: czy znany, czy warto w niego zainwestować itp. Jeśli test jest pozytywny, to jest próba kontaktu osobistego z artystą, który posiada swoja stronę internetową. Oczywiście w celu wytargowania obrazu lub rzeźby za pół ceny, bo tyle czyli 50% bierze galeria. Właściciele galerii nie lubią pracować z artystami, którzy mają swoje strony internetowe. Jest też na świecie potężna ilość galerii internetowych, które im robią konkurencje. Podsumowując, dzisiaj artysta jest łatwiej dostępny na rynku niż kiedyś. Jest to też najtańsza reklama — przy odrobinie zdolności marketingowych i niewielkim nakładzie finansowym, można sobie rozszerzyć “widzialność” na świecie i wejść w kontakt z galeriami. Jest też negatywna strona medalu takiej ułatwionej “widzialności”. To tzw. „artyści”, którzy podkradają dobre pomysły innym malarzom lub fotografom. Wydaje mi się jednak, że więcej jest pozytywnych stron niż negatywnych.
Który twórca wywarł na Panu duże wrażenie. Na kogo warto zwrócić uwagę?
Mamy w każdym kraju bardzo dużo ciekawych artystów. Każdy człowiek ma swoich ulubionych. U mnie jest trochę inaczej, lubię oglądać wszystkich — tych znanych i nieznanych — w każdym znajdę coś interesującego. Mam jednak taka grupkę ulubionych. W tej grupie znajdziemy Jean Michel Basquiat (nie żyjacy), Gerhard Richter, Istvan Sandorfi, Lucian Freud, Takashi Murakami, Niki de Saint Phalle, Damien Hirst, belgijski artysta Panamarenko. Theo Jansen — no i najbardziej kontrowersyjna postać Jeff Koons.
Na jego temat warto więcej powiedzieć. Bardzo ciekawa i kontrowersyjna postać, zaraz wyjaśnię dlaczego. Po szkole artystycznej w Maryland (USA), pod koniec lat 70-tych wyjeżdża do Nowego Yorku, gdzie zostaje maklerem giełdowym na Wall Street. Twierdzi, że po to, aby móc finansowo realizować swoją sztukę.
Pracuje w Chelsea, w atelier, w którym zatrudnia około stu pracowników: studentów akademii sztuk pięknych. Sam nie maluje, nie rzeźbi, nie rysuje, bo jak sam twierdzi — nie umie i nie jest w stanie. Natomiast Jeff Koons ma pomysły. Artysta czy biznesmen? — to jest pytanie. Używa technik „redy made”. Tworzy malarstwo, rzeźbę, fotografię, grafikę komputerową, kultywuje kitsh.
Niedawno byłem na jego wystawie w Paryżu w Centrum Pompidou — wystawa przepiękna. Rozmawiając z innymi gośćmi uświadomiłem sobie, że rzadko kto zdawał sobie sprawę z tego, że te dzieła nie są wykonane przez Koons’a tylko przez innych twórców. Zarówno w USA, jak i w Europie według prawa, ten kto realizuje własny projekt “czyimiś rękami” jest jego autorem. Konkluzja? — „każdy może zostać artystą”. W latach 90-tych Coons żeni się z Iloną Staller tzw. Cicioliną — aktorką filmów porno węgierskiego pochodzenia. Szok i skandal! — Koons publikuje serię fotografii „artystyczno-pornograficznych”. W roli głównej on i żona Ciciolina. I ten skandal, który sam sprowokował w USA — w świecie sztuki pozwala mu na wejście na sam szczyt piramidy.
Operacja marketingowa czy potrzeba artystyczna? Każdy może interpretować to po swojemu. W każdym razie bardzo lubię „jego” kreacje. Wystawia w najbardziej prestiżowych miejscach planety: Wersal, Wenecja… Jego monumentalne rzeźby można dzisiaj zobaczyć na ulicy w kolebce renesansu — Florencji obok wielkich renesansowych dzieł. Jest to na pewno wyjątkowa osobowość w świecie biznesu lub sztuki? Ale raczej art-biznesu.
Ma Pan jakieś rady dla młodych twórców z Polski, którzy planują wyjazd do USA lub zachodniej Europy w poszukiwaniu sukcesu?
Nie lubię udzielać rad bo sam nienawidzę jak mi ktoś daje „dobre rady”. Spróbuję jednak odpowiedzieć ale to będą raczej sugestie niż rady. „Do odważnych świat należy”. Warto jest podróżować po świecie, szczególnie dla artystów jest to konieczne — otwarcie nowych horyzontów, konfrontacja z innymi kulturami i wymiana doświadczeń jest nieodzowna, żeby nie zostać w tyle w naszym galopującym świecie.
Jeśli ktoś chce spróbować szczęścia, w poszukiwaniu sukcesu poradziłbym USA. Jest to kraj, który bardziej jest otwarty na sztukę niż Europa. Tam artysta malarz czy rzeźbiarz, to zawód wzbudzający szacunek. Tam też do dzisiaj funkcjonują malarze sztuki klasycznej (pejzaże, martwe natury itd.) — w przeciwieństwie do Europy, gdzie tego typu galerie już prawie zniknęły.
Osoba, która chce wyjechać za granicę musi się liczyć z tym, że na początku trzeba będzie znaleźć źródło utrzymania czyli iść do pracy, aby zapewnić sobie jakieś dochody. Jest bardzo trudno pracować zarobkowo cały dzień, a później mieć siły na malowanie.
Nawet jeśli ktoś znajdzie sobie galerię sztuki, która będzie chciała go reprezentować, to musi się liczyć z tym, że zanim galeria zacznie go sprzedawać, moze upłynąć długi okres adaptacji. Każda galeria ma swój “listing” gości, których zaprasza regularnie na wystawy i to oni musza się oswoić z nowym artystą. Zobaczyć kilka jego wystaw, zanim zaczną kupować.
Najbezpieczniej jest jechać do już istniejącego kontaktu. Kiedyś czytałem wypowiedź jednego z amerykańskich marchandów sztuki, który daje rady młodym artystom, chcącym być zauważeni przez ewentualnego agenta.
Otóż mówi on tak: Wystawiać wszędzie — nie tylko w galeriach, ale nawet w barach, restauracjach i innych miejscach publicznych. Dlaczego? Chodzenie osobiste z obrazami po galeriach nie ma sensu. Właściciele galerii nie lubią jak im się coś narzuca, choćby to nawet było cudowne. Natomiast uwielbiają odkrywać samemu nowe talenty. Nie należy też popełnić następującego błędu czyli wysyłania zdjęć obrazów przez internet w celu nawiązania kontaktu. Każda galeria dostaje kilkadziesiąt emaili tego rodzaju, które od razu idą do kosza. Ale są wyjątki i oto bardzo cenna rada: mianowicie istnieją galerie w USA, które na swoich stronach internetowych mają rubrykę pod nazwa „admissions” — to jest rubryka dla ewentualnych kandydatów do galerii. I do takiej galerii można się zwrócić bez problemu. Ale nie mamy też gwarancji, że są to uczciwi ludzie, u których obrazy nie wsiąkną razem z pieniędzmi.
Następną rzeczą, której należy unikać to płacenie za wystawy.
Galerie, które chcą pieniądze od artysty to oszustwo i nic to nie da. Jeśli kogoś stać, to może sobie zafundować udział w targach sztuki w USA lub innym kraju — zaraz do tego wrócę. I to jest bardzo dobra opcja — trzeba się jednak liczyć z kosztami takiego przedsięwzięcia. Opłacenie miejsca na targach sztuki zależy od miejsca czyli kraju lub miasta — i od powierzchni, która potrzebna jest artyście. Do tego należy doliczyć transport obrazów plus hotel i samolot. Powiedzmy, że za sumę 10 000-15 000 tyś. dolarów można już sobie zafundować udział w targach w Miami czy Nowym Yorku. Zaletą takiego występu jest to, że na targi sztuki przychodzą tylko i wyłącznie ludzie co sztukę lubią lub są w art-biznesie czyli poszukują ciekawych artystów. I naprawde tę opcję polecam wszystkim, którzy mają coś ciekawego i oryginalnego do zaprezentowania. Jeśli miejsce targów jest dobrze wybrane i obrazy wyjątkowe, to szansa na sukces jest bardz duża. Sam partycypowałem w takich targach kilka razy i efekt był zazwyczaj bardzo pozytywny. Należy się też liczyć z porażką.
Czasami jest tak, że obrazy, które dobrze się sprzedają polskiej publiczności, nie będą kompletnie w guście Francuzów lub Amerykanów. I tu z pomocą przychodzi internet — można skonfrontować swoje malarstwo z malarstwem w galeriach w danym kraju. Można zaobserwować poziom ogólny, tendencje itd.
Oczywiście nie chce zniechęcać młodych artystów — wręcz przeciwnie ale trzeba naprawdę być bardzo zdyscyplinowanym i bardzo dużo pracować, żeby zaistnieć gdziekolwiek w sztuce. Musimy pamiętać, że konkurencja jest olbrzymia — i jeśli komuś się już uda żyć z malarstwa to już jest wielki sukces. Życzę powodzenia wszystkim odważnym.
Mieszka Pan w Brukseli od dwudziestu pięciu lat. Jakie jest to miasto?
Pamiętam mój pierwszy wyjazd do Brukseli przy okazji wystawy na północy (jeszcze wtedy istniały granice ) i pierwsze moje wrażenie było bardzo pozytywne.
Przyjechałem wówczas z Paryża (gdzie mieszkałem na stałe dziesięć lat). Paryż to dziesięć milionów mieszkańców — miasto, które tętni życiem, miliony ludzi przemieszczające się na ziemi i pod nią (metro). Jednym słowem tłumy ludzi.
Otóż pierwsze wrażenie to było: „O jaki tu spokój, ludzie chodzą a nie biegają, nikt nikogo nie potrąca na ulicy” — jednym słowem oaza spokoju, inne tempo życia.
Jest wiele ciekawych miejsc w Brukseli, oczywiście nie można pominąć muzeów: Muzeum Magritte, muzeum Królewskie Sztuk Pięknych, Muzeum Instrumentów Muzycznych, Muzeum Victora Horta, Muzeum Beaux-Arts d’Ixelles, centrum sztuki BOZAR, muzeum Erotyki, Muzeum Zabawek, Muzeum Piwa, niezwykłe Muzeum Majtek Stringów i Slipek, założone przez artystę Jana Bucquoy. Można by wyliczać takie przykłady jeszcze bardzo długo. Jest też trochę galerii sztuki — niestety od dwudziestu pięciu lat liczba ta zmalała katastroficzne i są one rozsiane po całej Brukseli. Ze znanych artystów belgijskich trzeba wymienić oczywiście Rene Magritte-James Ensor, Paul Delvaux, Pierre Alechinski — są to najbardziej znani malarze o światowej sławie, jest też oczywiście cała plejada innych.
W ostatnich latach można powiedzieć, że zniknęło z Brukseli 70% galerii sztuki. Wiele poprzenosiło się do Paryża lub na południe Francji, inne do USA lub po prostu zniknęły. Jest to namacalny obraz sytuacji ekonomiczno-politycznej, która odbija się też na rynku sztuki w Belgii. Podsumowując, Bruksela jest fantastycznym miastem ze specyficzną atmosferą, w którym każdy znajdzie dla siebie interesujące miejsca do zwiedzania.
Co by Pan jeszcze chciał osiągnąć jako artysta?
Mam sporo rożnych planów, które chciałbym jeszcze zrealizować. Chciałbym malować monumentalne malowidła ścienne w fajnych miejscach, malować też bardzo duże formaty obrazów. Zająć się może nawet instalacjami. Jednym z najbliższych projektów, który też chciałbym rozwinąć to jest fuzja fotografii i malarstwa. Jestem już w trakcie ich realizacji ale uważam, że obecne rezultaty mnie nie zadowalają.
Chciałbym także poeksperymentować z holografią i drukiem 3D (druk trójwymiarowy — wydruk form przestrzennych). Wydaje mi się, że jeśli te plany zrealizuję, to z czasem pojawią się na pewno inne. Na emeryturę w każdym razie się nie wybieram — to dla mnie abstrakcyjna opcja.
Dziękuję za rozmowę i życzę wielu sukcesów.
Z Mariusem Zabinskim rozmawiał Krzysztof C. Gretkus
06.06.2016 Bruksela
Zobacz także: MARIUS ZABINSKI „Icon forever”, 100 x 100 cm, olej na płótnie — na sprzedaż
Jeżeli jesteś zainteresowana/y zakupem obrazów Mariusa Zabinskiego na korzystnych warunkach, to prosimy o przesłanie wiadomości przez formularz kontaktowy, która zostanie przekazana artyście. Dziękujemy za zainteresowanie.
© EMORALNI 2013-2022 ALL RIGHTS RESERVED
Krzysztof C. Gretkus (1970) — dziennikarz, fotoreporter. W latach 90. publikował opowiadania i wiersze w legendarnym warszawskim magazynie literackim bruLion. W 1995 r. wydał tom wierszy pt. „Szept i wrzask”. W 1999 r. ukończył poemat prozatorski „Czarne Światło”, od 2013 r. dostępny na Amazon i Smashwords pod angielskim tytułem „Puff of Black”. W latach 2008-2012 fotoreporter współpracujący z magazynem The Polish Times i agencją fotograficzną London News Pictures (LNP).
Marius Zabinski — urodzony w 1956 roku w Warszawie, światowej sławy artysta malarz. Absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Artysta maluje i wystawia swoje obrazy z wielkim powodzeniem od trzydziestu pięciu lat na całym świecie m.in. w Paryżu, gdzie współpracuje z czterema galeriami, oraz w USA, Japonii, Belgii, Singapurze, Hong-Kongu, Włoszech, Chinach, Pekinie, Monte Carlo, Luxemburgu i Danii. Bierze też udział w salonach sztuki, pokazując zarówno obrazy olejne jak i fotografie. W październiku 2015 roku otrzymał nagrodę w kategorii malarstwo na X Bienale Sztuki Współczesnej we Florencji. Artysta mieszka i tworzy w Brukseli. Więcej: Facebook | Ranker.com | Issuu.com | YouTube | Saatchiart.com
Foto w slideshow: Marius Zabinski podczas pobytu m.in. w Paryżu, Nowym Jorku, Monte Carlo oraz wybrane obrazy olejne. Źródło: archiwum artysty.
Foto na stronie głównej: Sławomir Janicki. Paryż
Warstwowość faktury i zdobienia absolutnie zdumiewają. To malarstwo na najwyższym, światowym poziomie.
Dziękuję za ten wywiad.
Jestem fanem od samego początku! Paris, Montmartre 1979! Malarstwo Mariusza Żabińskiego określiłabym jako: niezwykle twórcze, nowatorskie, zaskakujące i ogromnie wyobraźnio- twórcze.Wspaniałe!
Z wielka przyjemnoscia czytalam ten wywiad. Tak jak dobre jest Twoje malarstwo tak samo dobre sa Twoje „rozszerzone” odpowiedzi. Chapeau !
Dziekuje
Jest w tym malarstwie coś kojącego, coś balsamicznego. Nawet nie znając tego jezyka symboli. L’effet papillon znakomity!
Przyjemność czytać tak rzeczowe wypowiedzi, tak ciekawego artysty. Gratuluję talentu!