Mój pierwszy wywiad z Kaliną Jędrusik
Umówiłem się na wywiad z Kaliną Jędrusik, choć
kręgosłup ją bolał, a ostatnio źle sypia, ale
kilka dni po telefonie wzięła i umarła. Nie było
wywiadu, bo nie było Kaliny. Nie było Kaliny,
bo umarła Kalina.
Dlatego trzymam się tych kilku nieświętych
świętych imion, do których dzwoniłem
ze stacjonarnego, żeby się umówić na
minioną przyszłość.
I twojego imienia, którego prawo
nie zezwala mi wymawiać ani na głos,
ani na rzeczy pamiątkę. Stąd za oknem
jesion, ciemna oliwka na wskroś.
LSR
Grot i grotem pod chodnik. Biała
gruba strzałka, nad nią trzy litery, a raczej
echo liter na ścianie naleśnikarni. To już?
To teraz? To my? To tu powinniśmy się
schować, zanim nas rozpoznają? Zejść
w ciemno pod bruk, pod chodnik, by nas nie
wywieźli na roboty do Rzeszy, bo mnie
z tobą nie wolno? Bo tobie ze mną – stos? I oczy
za oko wydłubać? Za ząb zęby powybijać? By
co żyje w pojedynkę z prawem,
zajęło po nas miejsce? W piwnicy, gdzie
schron z tej lub innej wojny i ściany porosłe
rakowatym grzybem, stoi martwa woda, w niej
jak lata przyszłe plenią się bezprawnie
molekuły życia. To już? To tu?
To my?
Kreditnyj biliet
Ochaba powiesili na ścianie mięsnego, a ja
za pięć złotych kupiłem od Pawła dwieście
carskich rubli, gładkich jak spod prasy.
Gniotłem je i gniotłem, ruble z Katarzyną, żeby
były prawdziwe, przynajmniej jak to zdjęcie
matki sprzed drugiej wojny, z Wojtkiem i Wikcią
nad Bugiem. Move to folder, potem save, bo
nie żyją. Bo rozrzuciło ich nieźle z tych
rozgniecionych zdjęć po czasie i po świecie, że
do tej pory nie możemy, ja i ty, się zebrać. Kości
na czarnym tle są niezaczernione, że
tylko ręce opuścić i patrzeć, jak bieleją. Weźmy
banknot pod słońce, żeby go złapać na kłamstwie, bo
będziemy żyli, choćby i na kredyt. Film
rwie się i krwawi. Ludzie o mięso wołają.
Kto zabił nam Marka Grechutę?
Kto kiedy dlaczego. W środku listy:
najwyższych budowli, zdobywców bieguna,
siedmiu cudów świata. Świata?
A skąd to ograniczenie? Cynizm w pytaniu
rozumie się sam przez się. Gdy ojciec rzucił
legitymację, skąd niby mogłem wiedzieć, co z tego
dla świata wynika, i czy nie posypie się czasem
moja kolekcja płyt? W kieszeni jego jesionki
zamiast bomb czy ulotek znalazłem srebrną
kopertkę z zagranicznym słowem.
Prezerwatywami
ozdobiliśmy aulę na sylwestra, bo taniej
nas to wyniosło niż zakup baloników. Pękały jedna
po drugiej. Winylową płytę odtworzy już tylko
audiofil, mój kumpel przy forsie, któremu udało się to
nasze przejście przez Morze Czerwone: ma w domu
esel tysiąc dwieście dziesięć. Kto kiedy dlaczego
szedł pierwszy przed siebie, kto kiedy dlaczego
pierwszy cel wyznaczył?
Wiersze te znajdą się w nowym tomiku Jerzego Jarniewicza „Pąkle”
Jerzy Jarniewicz (ur. 1958 w Łowiczu) — poeta, tłumacz, krytyk literacki. Redaktor „Literatury na Świecie”. Autor dwunastu książek poetyckich, dziesięciu krytycznoliterackich oraz licznych szkiców o współczesnej literaturze anglojęzycznej. Ostatnio wydał antologię „Sześć poetek irlandzkich” (2012), zbiór szkiców o przekładzie literackim „Gościnność słowa” (2012) oraz tomy wierszy „Oranżada” (2005), „Makijaż” (2009) i „Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną” (2012). Tłumaczył m.in. utwory Jamesa Joyce’a, Raymonda Carvera, Philipa Rotha, Johna Banville’a. Mieszka w Łodzi.
Foto: Ahmadreza Sajadi
Wspaniała poezja. Coś pięknego