Zbigniew Sajnóg „Cyfryzacja”
Pod koniec kwietnia pani minister Anna Streżyńska będąc gościem Radia Zet udzieliła wywiadu panu Konradowi Piaseckiemu. Wypowiedziała kwestie, które stały się przyczyną pewnego politycznego i medialnego zamieszania. Oto fragment z tej rozmowy:
Pani minister, jeden z polityków opozycji, siedzący w tym studiu powiedział mi niedawno: gdybyśmy kiedyś przejęli władzę, a oby stało się to jak najszybciej, mówił mi, minister Streżyńska powinna pozostać w naszym rządzie.
To miło.
Ale miło do tego stopnia żeby pani sobie coś takiego wyobraziła?
Nie myślałam o tym.
Ale nie, czy wyobraża sobie pani, że w takim świecie, w którym jedni o drugich mówią, że to oszołomy i wariaci, a ci drudzy tym pierwszym odmawiają patriotyzmu, będzie ktoś taki, jak Anna Streżyńska, która z rządu Beaty Szydło przeszłaby na przykład do rządu Grzegorza Schetyny i stałoby się to ot tak, po prostu.
Ja dużo świadomego wysiłku włożyłam w to żeby pokazywać, że jestem ponad tymi sporami, które uważam, za niepotrzebne i odwracające naszą uwagę od celów głównych, czyli od rozwoju i od tego żeby obywatelom stworzyć wygodne warunki życia w ich własnym państwie.
Czyli wyobraża pani sobie taką swoją linearną historię?
Wyobrażam sobie współpracę z każdym, kto jest uczciwym człowiekiem, ponieważ sama jestem po prostu technokratą, fachowcem do wynajęcia.
Rządowy program
W dalszym ciągu rozmowy pani minister wyznała, że równie często zdarza jej się nie zgadzać fundamentalnie z opozycją, co z rządzącymi a jako przykład wskazała programy socjalne rządu.
Wśród licznych komentarzy tej wypowiedzi znalazły się głosy znanych publicystów. Pan Robert Mazurek prostował aspekty ekonomiczne dość pozornie przewrotnym zdaniem: Streżyńska nie mogłaby zarabiać żadnych pieniędzy, gdyby ich Rafalska wcześniej nie wydała. Tak, taka to kolejność. Idzie o to, że właśnie między innymi program 500+ jako wyborczy postulat umożliwił pani Annie Streżyńskiej pracę na stanowisku ministra.
Dalej pan Robert Mazurek zwięźle odniósł się do powyżej cytowanej wypowiedzi pani minister: choć Anna Streżyńska wolałaby uchodzić za całkowicie apolitycznego fachowca, to zasiadając w rządzie jest politykiem po uszy. Nieco ogólniej, bo w ogóle z koncepcją rządów fachowców rozprawił się pan Stanisław Janecki: Pojawią się oczywiście argumenty, że przecież każdy w rządzie powinien być przede wszystkim fachowcem, specjalistą, zawodowcem, bo wtedy „wespół w zespół” można zrobić wiele dobrego. To wyjątkowa naiwność, bo fachowe czy zawodowe ambicje można spełniać w roli prezesa czy dyrektora firmy. Jak nie patrzeć na rząd, nie jest on jednak firmą i ma inne cele niż firma. Jeśli ktoś nie rozumie tej różnicy, po prostu nie nadaje się do rządu, bo nie rozumie polityki.
Matka Kurka w swoim blogu krytycznie wyraził się o rewolucjach pani minister: słyszę o dwóch „rewolucjach”. W końcu zaczęły działać serwery ePUAP, a w planach jest dowód w telefonie. Bądźmy poważni, portal od tego jest, żeby działał, dowód w telefonie, jako projekt, ma w sobie więcej z gadżetu, niż rzeczywistej pomocy dla obywatela. Jedynym sprawnym konkretem, który widzę, jest przeniesienie części funkcji ePUAP na serwery bankowe, głównie chodzi o profil zaufany i wnioski 500+. Tyle, jak na razie, w temacie rewolucji cyfryzacji (..) to co [pani minister] zrobiła do tej pory jest w stanie wykonać średniej klasy pracownik z branży informatycznej. Nie słucham bajki o bidulce technokratce, która nie ma pojęcia, jak ci brzydcy politycy funkcjonują w przestrzeni publicznej. Streżyńska to polityk, w dodatku doświadczony i na pewno nie głupi. Pani minister doskonale wiedziała, że podważając program rządu w kluczowych punktach i oświadczając, że może pracować z każdym, bo bardzo często zgadza się z opozycją, wywoła polityczną burzę. Wiedziała też, że takich słów i deklaracji nie może tolerować żaden dyrektor w byle korporacji, nie wspominając o premier rządu. Pozostaje ustalić, jaki cel polityczny chciała osiągnąć minister Streżyńska swoim politycznym działaniem, które sprzedała naiwnym, jako bezideową fachowość.
Z kolei pan Paweł Lisicki napisał, iż pani Anna Streżyńska jest symbolem sukcesów tej ekipy. A pan Łukasz Warzecha w programie „Salonik polityczny” stwierdził: [Ministerstwo Cyfryzacji] to jedno z niewielu ministerstw, które jest bardzo eksperckie. Oraz: cyfrowe spięcie kraju to jest rzecz niekontrowersyjna politycznie.
Ostatecznie szum ucichł, gdy po groźnie zapowiadanych obradach rządu ogłoszono, że została przyjęta strategia cyberbezpieczeństwa: rząd, przyjął w trybie obiegowym tzw. strategię cyberbezpieczeństwa. Przygotowywany z mozołem przez resort cyfryzacji dokument ma uspokoić nastroje wokół minister Anny Streżyńskiej, której ostatnie wypowiedzi krytykujące niektóre pomysły socjalne rządu, spotkały się z ostrą reakcją szefowej rządu i wielu przedstawicieli Prawa i Sprawiedliwości. (wPolityce).
Mamy być spokojni. Ale wypowiedzi pani minister i całe to wywołane nimi zamieszanie przypomniały mi sytuację z zeszłego roku, gdy szumnie zapowiadano rewolucyjne przekształcenie Polski z papierowej w cyfrową. – Ogłaszam koniec Polski papierowej – tak dobitnie wypowiadała się pani minister. Prezentując rewolucyjny program mówiła: tworzymy Polskę bez gotówki, bez papieru i bez kolejek. Bardzo poruszyły mnie te deklaracje. Bowiem wcześniej miałem jednak wrażenie, że dochodzący do władzy PiS, a więc ludzie deklarujący wiarę w Boga, będą w tych kwestiach postępować uważnie i odpowiedzialnie, że rozumieją co te rozwiązania przyniosą, ku czemu to prowadzi, i że będą raczej szukali możliwości alternatywnych, możliwości opóźniania tych procesów, że rozpoczną o tym publiczną dyskusję. Niestety. Stało się dla mnie jasne, że bez względu na to, jaka opcja polityczna jest u władzy – ten program jest wdrażany, a polityczne wojny, jeszcze owo wdrażanie przesłaniają, powodują, że umyka ono uwadze, nie ma swojego – przecież oczywistego, niezbędnego miejsca w publicznej Rozmowie. I tak owe groźne procesy realizowane są bez uświadamiania ich znaczenia, ich dalekosiężnych konsekwencji, bez pytania społeczeństwa. Te kwestie, tak poważne, idą swoim torem w cieniu spektakli odgrywanych na politycznej scenie. Utożsamione są z rozwojem, przedstawiane jako osiągnięcie, jako sukces cywilizacyjny, coś z czego powinniśmy się cieszyć – a nie jako przecież procesy niosące wielkie niebezpieczeństwa, o których powinniśmy pilnie rozmawiać.
Z programem Ministerstwa Cyfryzacji można zapoznać się, jego prezentacja dostępna jest na rządowych stronach, nie będę go zatem referował. Generalne założenia na dziś to cyfryzacja kluczowych usług publicznych, zwiększenie obrotu bezgotówkowego i wdrożenie inicjatywy tożsamości elektronicznej. W perspektywie wszystko ma się – zgodnie z planem rządu – sprowadzać do wygodnej i wielofunkcyjnej karty krajowej. Docelowo ma się w niej znaleźć niemal wszystko, książeczka pacjenta, legitymacje, dowód, karta biblioteczna, prawo jazdy, bilet komunikacyjny, karta opłat za autostrady… Funkcje można mnożyć. (Przemysław Ciszak, Money.pl).
Jakimi argumentami przekonuje się nas do tego programu? Generalnie według słów pana premiera Mateusza Morawieckiego cyfryzacja pomoże wzmocnić fundament realizacji Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju – jakim jest sprawne państwo. W kwestiach szczegółowych, ograniczanie płatności gotówkowych motywuje się: wygodą (szybsza obsługa w punktach kasowych; dostęp do płatności online 24/7 bez wizyty w urzędzie / punkcie sprzedaży, brak potrzeby czekania na przekaz pocztowy lub obsługę w punkcie kasowym); wyższym poziomem bezpieczeństwa (w przypadku utraty / kradzieży instrumentu płatniczego możliwość zablokowania i uzyskanie ochrony przed nieuprawnionymi transakcjami, eliminacja ryzyka przyjęcia fałszywych banknotów, minimalizacja ryzyka związanego z kradzieżą gotówki); możliwością lepszego zarządzania budżetem domowym; niższymi kosztami obsługi kasowej – wszystko to podaję za programem Ministerstwa Cyfryzacji. Omawiając program pan premier podkreślał zwiększenie wpływów podatkowych, zmniejszenie szarej strefy, obniżenie kosztów transakcyjnych w gospodarce, łatwiejszy dostęp do informacji publicznych i wzmocnienie internetowego kanału komunikacji z administracją oraz nowoczesny wizerunek. Ogólnie ma on przynieść zapewnienie warunków dla rozwoju innowacyjnej i konkurencyjnej oraz cyfrowej i bezgotówkowej gospodarki.
Jakieś osiem lat temu, pracując nad książką pt. „Odzyskiwanie rozumu”, rozważałem jakie zmiany przyniesie, jakie konsekwencje spowoduje likwidacja gotówki i – nazywając roboczo – „chipowanie” ludzi. Wyobrażałem sobie także jakich używać się będzie argumentów w celu przekonania ludzi do poddania tym rozwiązaniom. Przywołam je, by pokazać jak kwestie te są przewidywalne, wystarczy myśleć o tym i rozmawiać.
Zatem łatwe do przewidzenia były motywacje z zakresu oszczędności, ułatwień, sprawności i bezpieczeństwa. Ale to jest zaledwie naskórek, zewnętrzna politura. Bo za tymi wdrażanymi programami idą zjawiska o wiele poważniejsze, o wiele większej wagi, a bez ich zważenia nie można przeprowadzić bilansu opłacalności, bez ich rozpoznania i oceny skutków nie można twierdzić, że ich wdrożenie będzie dla nas dobre, korzystne.
Kompresowanie wiedzy o człowieku i zmierzanie do likwidacji pieniądza w postaci gotówki, a także rozwój techniki, cybernetyki, biochemii, łączności etc. w końcu zośrodkują się razem w rozwiązanie o ogromnej doniosłości dla ludzi, dla człowieka w ogóle, dla wszystkich sfer ludzkiego życia, dla cywilizacji. Po pierwsze – dość oczywiste – powstanie sytuacja w której o każdym grosiku będzie wiadomo skąd wyszedł i dokąd poszedł – którędy, w jakich okolicznościach i w jakim celu. Kto będzie miał dostęp do wiedzy z tego systemu, kto będzie miał możliwość używania go – będzie mógł robić pewne interesy, podejmować działania o trudnej w tej chwili do ocenienia skali, zasięgu i doniosłości.
Patrząc od strony ekonomii – nastąpi zmiana systemu, powstanie sterowana gospodarka post-rynkowa, gospodarka planowa 2.0, czyli system precyzyjnego planowania gospodarczego w oparciu o ścisłą przewidywalność i możliwość kreowania sytuacji. Zaś w wymiarze społecznym będzie to oznaczało precyzowanie systemu kastowego – aksamitnego, bezdotykowego niewolnictwa.
Tak jak dziś używa się pojęcia szklany sufit, tak powstanie inna jego wersja – inna sytuacja: szklana bańka. Człowiek nawet nie będzie zdawał sobie sprawy np. dlaczego jego życie układa się tak, a nie inaczej, będzie funkcjonował w zamkniętej sferze nawet nie widząc, że jest określany – lub: do jakiego stopnia jest określany.
W takiej sytuacji należy się spodziewać zwiększenia selekcji negatywnej, jaki bowiem człowiek sumienia chciałby odgrywać świadomie czynną rolę w tworzeniu i obsłudze takiego systemu?
Kwestie przestępczości i terroryzmu będą używane jako bardzo silne argumenty zarówno na rzecz zlikwidowania gotówki jak i „ochipowania” ludzi, bo to przyniesie bardzo poważne utrudnienia w spiskowaniu, w organizowaniu się złoczyńców (zawsze wiadomo kto-gdzie-kiedy jest). Usprawni odnajdywanie zaginionych i uprowadzonych, a trudno będzie uzyskać okup, czy sprzedać rzeczy pochodzące z kradzieży. Napady rabunkowe staną się nieomal bezprzedmiotowe. Wreszcie będzie można ukrócić narkomanię i handel narkotykami, przemyt – a w każdym razie ta możliwość będzie mocnym argumentem. Łatwiej będzie można zaprowadzać, kontrolować i utrzymywać porządek od organizacji państwa po uliczny wandalizm. Każde np. przekroczenie prędkości na drodze będzie zawsze ukarane. System utrudni dokonywanie przestępstw, ułatwi ich wykrywanie i chwytanie przestępców, będzie efektywny, szybki i niedrogi. Wprost trudno wymienić wszystkie zalety w tym zakresie, to będą bardzo przekonujące argumenty. Któż mógłby nie chcieć, by taki system wprowadzano – chyba tylko przestępcy?

Tylko – kto będzie decydował, co jest przestępstwem? Przecież przeżyliśmy takie doświadczenie – „kradzież pierwszego miliona” stała się jawnie głoszonym prawem ekonomii w procesie transformacji, eufemistycznie nazywanym przekształceniami własnościowymi. Nadto następuje podmiana wartości i zmiany definicji pojęć, klasyfikacji zjawisk. Może się okazać, że ci co argumentują ukróceniem przestępczości mówią o czymś innym niż to, co rozumieją pod tymi pojęciami ci, których te argumenty mają skłonić do opowiedzenia się za wprowadzeniem „systemu chipowania”. Nadto niejako z natury rzeczy, nieuchronnie, proces układania całego świata w jeden system oznacza działanie zmierzające do spasowania poglądów, wyznań, progów moralnych, wartości… Na przykład stopniowo prostytucja zostanie uznana za zwykły zawód.
W tym kontekście niepokojąco zabrzmiały wypowiedziane w jednym z wywiadów słowa pani minister o związkach partnerskich: – One istnieją. Pewnie jest to wyzwanie, z którym przyjdzie się prędzej czy później zmierzyć, bo dotyczy to bardzo istotnych spraw ludzkich. Podważanie i rozchwiewanie małżeństwa w działaniach zmierzających do ciasnego spasowania społeczeństw ma swoją ważną rolę.
Tu małe rozwinięcie, przyjrzyjmy się tej kwestii uważniej: ktoś dokonuje takiego wyboru – ma taki pomysł, chce żyć w tak zwanym związku partnerskim. Ma taki pomysł i chce go sobie realizować – i tak robi, tak sobie żyje. Ale w następnym kroku chce aby ten jego pomysł wyposażyć w regulacje prawne przynależne rodzinie. Tyle, że to już nie jest sprawa wolności tych ludzi, podejmujących taką decyzję, to już jest narzucanie i ingerencja dokonywane w imię tego swojego pomysłu na życie. To jest w imię tego pomysłu dokonywanie destrukcji pojęć i żądanie takiej destrukcji w ogóle, w skali społeczeństwa. Dlaczego ci ludzie chcą coś, co przynależy do innego porządku zabrać i – niszcząc ten porządek – używać według swojego pomysłu? Dokonujecie eksperymentu – miejcie odwagę dokonywać go na swoje konto, nie wystawiajcie rachunku innym, nie ściągajcie na innych konsekwencji swoich wyborów. Bo – dlaczego zmuszasz wszystkich, by się pod tym podpisali, by uznali równorzędność rodzin i tych związków, by wzięli za to odpowiedzialność (w sensie duchowej odpowiedzialności). I tu ujawnia się jedno z niebezpieczeństw owej chłodnej fachowości, która patrzy na fakty życia – są małżeństwa, są związki partnerskie – i chce matematycznie opisywać na tym stanie społeczeństwa spajający cyfrowy system, nie czytając, że owe związki i małżeństwa są zupełnie czymś innym. I nie bacząc zupełnie na dalekosiężne konsekwencje takiego działania.
W Piśmie czytamy, że mąż i żona są jednym ciałem. Czy „relację” ze swoją ręką lub nogą, czy którąkolwiek z części swego ciała opisałbyś jako związek? Tak zwany związek partnerski jest czymś zupełnie innym niż małżeństwo.
W procesach formatowania społeczeństw rozstrzygające będą argumenty naukowe – choć przecież z doświadczenia wiemy, że nauka często błądzi i jest wciąż w drodze. Poza tym – pamiętamy naukę nazistowską, pamiętamy naukowy światopogląd – komunizm – i nieprzebrane morza ich ofiar. Albo przykład Tomasza Roberta Malthusa, który wyliczył matematycznie, że istnieje nieunikniona dysproporcja między przyrostem ludności, a ilością żywności, a stąd wywiódł postulat zmniejszania zarobków ludziom biednym, aby ich zmusić do zaniechania rozmnażania się. Pod wpływem jego teorii wprowadzono w Wielkiej Brytanii tzw. prawa ubogich (Poor Law, 1834) na mocy których likwidowano pomoc w naturze i pieniądzu dla bezrobotnych i innych, pozostających bez środków do życia. Oczywiście naukowiec ów kompletnie nie przewidział skokowego rozwoju cywilizacji – technik uprawy, mechanizacji, rozwoju przemysłu spożywczego, nawozów sztucznych, komunikacji etc. – a ilu ludziom za przyczyną jego teoryj wyrządzono straszną krzywdę? Nie przypadkiem przywołuję ten przykład, bo współcześnie malthuzjanizm, teoria depopulacji, znów jest przywoływana. I mimo tak niedawnych, tak strasznych doświadczeń wzrasta dzisiaj znowu przyzwolenie dla „eutanazji” – etc.
Należy też poczynić tu niezwykle ważną obserwację, mianowicie a n i m a l i z a c j a człowieka jest naukowym błędem i widać to nie mniej, ale właśnie coraz wyraźniej w miarę rozwoju nauki i różnych wynikających z niej niezwykłych możliwości. Ewidentnie rozwój nauki nie kieruje do materializmu ale wskazuje na Boga. Nie widzimy, by którekolwiek ze stworzeń świata zwierzęcego miało tak kształtować swoje życie i rzeczywistość, ta różnica między człowiekiem a zwierzętami jest ewidentna i w miarę rozwoju nauki, ludzkich możliwości, coraz bardziej się unaocznia. Nie widzimy, by w ciągu ostatnich 200 lat szympansy porównywalnie posunęły się w produkcji Bentley’ów i we wzorach z fizyki.
Zatem – wracając do omawianego programu cyfryzacji – system na pewnych warunkach będzie wprowadzany, na pewno takich, które będą możliwe do przyjęcia dla większości – ale kto i w jaki sposób będzie potem decydował o kierunku zmian, i czy nie będzie już ten kierunek z góry zaplanowany na wiele posunięć? I wreszcie: jaka będzie interaktywność owych „chipów” i ludzi, oraz: co będzie jawne – a co będzie wprowadzane bez wiedzy „chipowanych” albo w postaci uśpionych możliwości – i tak dalej.
Przy pełnej wirtualizacji pieniądza władza niejako naturalnie przejdzie w ręce właścicieli instytucji finansowych.
Czyż nie znaczy to, że wyjdzie w ogóle poza nasz kraj, w ogóle z polskich rąk? Więc będzie to władza której działania są niewidoczne i na którą Polacy nie będą mieli jakiegokolwiek wpływu – nie mogąc jej wybrać, zmienić, sprawdzić. A w dodatku przecież mówimy jednak o czymś innym niż jest teraz – mówimy o okolicznościach bezpośredniej kontroli i zapewne – w perspektywie – także bezpośredniego sterowania ludźmi. Już dzisiaj jest na przykład zwykłą rzeczą tłumienie natrętnych myśli za pomocą oddziaływania przez wszczepione elektrody. To nie są kwestie z obszaru fantasy – to jest realna rzeczywistość już dziś.
Myśląc o bliższej perspektywie uformowanie elektronicznego systemu spinającego państwo i jego obywateli – państwo takie jak nasze, czyli nie ze szczytu technologicznego, a więc kupujące elementy tego systemu u innych – potencjalnie jest otwarciem się na zagrożenie szpiegowskie ale może i na jakiś rodzaj „wrogiego przejęcia” – na przykład blokującego czy zaburzającego życie kraju. A czemu mogą posłużyć zabezpieczenia biometryczne – zbieraniu wiedzy? W perspektywie – oddziaływaniu na ludzi? A nawet jeśli dziś są bezpieczne – czy będą takimi nadal za kilka lat?
Gdy mając te rzeczy na uwadze przyjrzymy się projektowi Ministerstwa Cyfryzacji, gdy z tej perspektywy spojrzymy na użyte argumenty – zaiste ogarnia zdumienie. Widzimy myślenie na krótkim dystansie, zmierzające do załatwienia bieżących spraw – jak ograniczenie szarej strefy – ale co z celami i konsekwencjami dalszymi? Co z tak poważnymi niebezpieczeństwami? Jak można ocenić czy przedstawiane projekty są korzystne – jeśli się tych spraw nie przemyśli, nie zważy? Przy takiej skali możliwych zagrożeń, w takiej wagi kwestiach argumentuje się wygodą (!), przyspieszeniem procedur, zabezpieczeniem przed przyjęciem fałszywego banknotu, czy wizerunkiem?
Powinniśmy – obywatele kraju – otrzymać zestawienie korzyści i niebezpieczeństw, rzetelnie opracowany dokument wyjściowy do przeprowadzenia ogólnonarodowej, jak kto woli: ogólnospołecznej dyskusji – co w tej sytuacji zrobić? To nie są kwestie wygody, to nie jest rodzaj unowocześnienia – jak nowe wyposażenie samochodu czy nowy rodzaj sprzętu AGD, który przyjmujemy właściwie już mechanicznie jako zwykłe dobrodziejstwo rozwoju pozwalające zaoszczędzić trochę czasu w pracach domowych albo czym niektórzy „poprawiają sobie wizerunek”. Takie myślenie o tych akurat sprawach jest pomyleniem pojęć, bo zlikwidowanie gotówki i „chipowanie” to są kwestie o zasadniczym, dalekosiężnym znaczeniu, o wielkiej wagi konsekwencjach.
Przed laty zapisałem myśl taką: by nakłonić ludzi do zgody na powszechne „chipowanie” będą używane różne motywacje i zachęty. Wymieniając cały wachlarz walorów wmawiać się będzie ludziom, że to jest samo dobro, jednocześnie bagatelizując, pomniejszając wagę tego, co ludzi niepokoi, co uważają za zagrożenia, a najważniejsze cele i powody – ukrywając. Niestety tak właśnie te sprawy są prowadzone. Tak to wygląda.
Teraz inna kwestia. Przytoczę dwa fragmenty z wywiadów z panią minister Anną Streżyńską. Fragment pierwszy:
Sebastian Ogórek, WP money: Jeszcze rok temu mówiliśmy o dowodzie przez komórkę. Dziś już szykujecie się do startu. Kiedy nawet tego dokumentu nie będę musiał nosić, bo będzie nim moje oko lub ręka?
Jeśli chodzi o mDokumenty to planujemy w połowie roku testy w kilku miastach, a następnie wdrożenie. Natomiast rozwiązania biometryczne to przyszłość, biometria dziś nie może być stosowana np. wobec pracowników. Orzecznictwo sądowe jest takie, że zostawienie śladu biometrycznego nie może być wymuszane stosunkiem pracy. O jakichkolwiek datach trudno tu mówić. Chcemy pokazywać, że tego typu rozwiązania nie kradną duszy i z powodzeniem funkcjonują w wielu miejscach, np. w bankach. Jednak widząc, jakie emocje wzbudziły u niektórych nasze mDokumenty, przez zwykle niezrozumienie i niedopytanie, wiem, że nie będzie to łatwe.
Potrzeba zmiany pokoleniowej?
Ona się już dokonuje, a ponadto w przypadku wielu osób ta samoochrona ma charakter pozorny. To jest paradoks, ale idąc do centrum handlowego, ludzie masowo oddają do skanowania swój dowód, np. chcąc wypożyczyć wózek dla dziecka. I nikt nie podnosi alarmu, że pracująca tam pani ma bazę dowodów połowy Warszawy. Z drugiej strony, boimy się zeskanowania naszego palca, którego nikt nam nie ukradnie.
Fragment drugi:
Konrad Piasecki, Radio Zet: Czyli kto chce mieć tekturowy dowód, czy plastikowy, ten pozostaje w plastiku, a kto chce mieć smartfonowy ten będzie miał smarfonowy?
Ten będzie miał i tak, rolą administracji jest zapewnienie obsługi każdego obywatela, również takiego, który ma fantazję mieć dowód plastikowy do końca swoich dni.
Czyli takie ostańce i relikty pozostaną, chociaż będą coraz bardziej reliktami.
Będą relikty, niecałe jeszcze 50 proc. społeczeństwa jest zwolennikami tradycyjnych dokumentów i nosi je przy sobie, choć już nie ma takiego obowiązku.
W pierwszym z fragmentów pani minister stwierdza, że samoochrona ludzi ma charakter pozorny, ale zdaje się nie zauważać, że w kwestii biometrii najwyraźniej chodzi nie o lęk przed ujawnieniem danych a przed tym rodzajem systemu kontroli. Nie twierdzę, że jest to wyraźnie uświadomione – ale tu chodzi o to: nie chcę aby ktoś grzebał w mojej biologii. Moje nazwisko mogę podać, to tak jakbym się przedstawiał – biometria to jednak coś innego, to jednak ma właśnie coś wspólnego z ingerencją w duszę – nawet jeśli nie dzisiaj jeszcze, to w niedługiej perspektywie po prostu tak.
Jest w tych wypowiedziach pani minister wyraźne ominięcie kwestii naprawdę ważnych, a argumentowanie wymianą epok i tak naprawdę choć delikatnym, to jednak obraźliwym i stygmatyzującym użyciem kategorii „wady pokoleniowej”. Widać to jakże wyraźnie w drugim z cytowanych fragmentów. Padają określenia: ostańce, relikty. Pani minister mówi o fantazji posiadania plastikowych dokumentów. To jest sprowadzanie bardzo poważnego problemu do kwestii uwiądu starczego, przyzwyczajenia, pewnej staromodności – ludzie ci nie muszą nosić tych dowodów, ale jak chcą niech sobie noszą. By the way, z mojego doświadczenia wiem, że w Polsce dowód jest potrzebny, wielu spraw bez dowodu załatwić nie sposób. W zeszłym tygodniu okazywałem u dentysty. Telefonia komórkowa wymaga dowodu, policja na ulicy.
Jeszcze jedną rzeczą, na którą zwróciłem uwagę jest uspokajający ton słów pani minister. Mówi: mogą sobie ci ludzie spokojnie legitymować się plastikowym dowodem osobistym – do końca życia. Z jednej strony – to dobrze, że nie ma naporu, ale z drugiej sytuacja nie jest bynajmniej tak spokojna, a w zależności od tempa jej rozwoju – może właśnie i ci ludzie będą zmuszani do przejścia do postaci elektronicznej.
Póki trwa zmierzanie do celu – jakim jest likwidacja pieniędzy tradycyjnych (3D) – rzeczywiście nie ma naporu, bo i tak to są procesy, które wymagają czasu, organizacji, stworzenia infrastruktury etc. Ale owszem nastąpi moment wielkiego naporu i to z kilku stron naraz. Państwo będzie chciało pozbyć się wydatków związanych z utrzymaniem pieniędzy 3D – kosztów druku, zabezpieczeń, przechowywania, transportu, ochrony, kontroli i czego tam jeszcze. Biznesmeni – handlowcy zapragną pozbyć się kas i kasjerów, ochrony, i kosztów transportu etc. Ale też będzie presja ze strony ludzi upojonych imitacją wolności – sprzedawane w sklepach rzeczy będą elektronicznie oznakowane, ludzie „ochipowani” będą wchodzić, wybierać i wychodzić – skaner przy wyjściu piśnie, impulsy przepłyną z konta na konto. I tak wszędzie – w komunikacji, w kinie, w kawiarni – dziecinna ułuda wolnego świata.
Oczywiście, o czym już była mowa, ciśnienie ku „ochipowaniu” będzie także wywierał terroryzm – zapewne i specjalnie w tym celu generowane napięcia. A w takich okolicznościach ludzie zostaną postawieni w sytuacji: albo – albo, nie będzie tego klimatu dowolności i swobody o jakim mówi pani minister, owego: jak chcą to mogą sobie chodzić z plastikowymi dokumentami do końca życia. Co bowiem będzie oznaczała odmowa, co będzie oznaczało powiedzenie: nie zgadzam się na pieniądz wirtualny, nie przyjmuję „chipa”? – Brak zdolności załatwiania podstawowych spraw, robienia zakupów, opłat, korzystania z komunikacji, wejścia do miejsca pracy, brak ubezpieczenia, utrata mieszkania, niemożliwość korzystania z usług medycznych, utrata głosu – praw obywatelskich, niemożność wpływania na sytuację – po prostu wystawienie poza cywilizację, może w sensie dosłownym – poza bezpieczne strefy. Ludzie ci będą obciążani winą jako aspołeczni, nie chcący się integrować, niszczący społeczeństwo – dla własnych dąsów i fantazji – a więc osoby nie warte współczucia. Będzie im się odbierało dzieci. Może będą gdzieś dogorywać na peryferiach – relikty, ostańcy, którzy nie chcieli takiego dobra, takiej fajnej społeczności, wreszcie po ludzku zorganizowanej.

Bo, na przykład będzie się tłumaczyć emerytom, ludziom starszym – „o, tu przykleimy pani taki o plasterek i, widzi pani, tam w centrali będzie ktoś dyżurował i w razie jakby pani się coś stało, gdyby pani zasłabła albo gdyby pani skoczyło ciśnienie, zaraz będziemy wiedzieć i będziemy reagować, zaraz ktoś przyjdzie samotnej pani z pomocą, widzi pani jakie to dobre, jakie szlachetne!” Telewizje pełne będą pięknych, wzruszających i przekonujących przykładów, rozumnych argumentów i debat o konieczności. Będą wyrazy podzięki od uratowanych staruszek ze łzami wdzięczności płynącymi po twarzy i obrazy ślicznych, ciepłych pań z centrali – ach! I tylko jakieś nieodpowiedzialne oszołomy będą coś bredzić przeciwko temu. No każdy chyba będzie widział, że to nienormalni i trzeba ich usunąć. Gromadzenie, przetwarzanie informacji przez sprawujących władzę będzie rozumiane jako przecież właśnie jakże pożyteczne, a nie: groźne – zamykające w szklanych bańkach. Przecież nareszcie wiele rzeczy będzie można obliczyć, przewidzieć, racjonalnie zorganizować, zaplanować, nie będzie marnotrawstwa… Kto może nie chcieć tych rozwiązań, kto może się temu sprzeciwiać – wiadomo: oszołomy, sekciarze, notoryczni pieniacze, nury, ludzie asocjalni, denerwujący… Sami sobie winni.
Tak, tak – jeszcze przecież się to nie zaczęło, a już słychać wprost publicznie wypowiadane słowa o reliktach, o pokoleniu które musi odejść… Słowa te są już teraz, jawnie, publicznie wypowiadane.
Nadchodzące niebiezpieczeństwo
Pani minister deklaruje się jako fachowiec do wynajęcia, technokrata. Ma być to dla nas uspokojeniem, zapewnieniem, że naszymi sprawami zajmuje się człowiek odpowiednio przygotowany, o odpowiednich kompetencjach. Tak się nam to kojarzy – skomplikowanymi sprawami technicznymi zajmuje się technokrata. Ale gdy wejrzymy na wyżej poruszone kwestie związane z likwidacją pieniądza 3D i z „chipowaniem” widzimy, że akurat technokracja nie jest w tych okolicznościach tym rodzajem fachowości – takim jej rozumieniem, czy definicją – jakie mogłyby nas uspokoić. Przekonać, że sprawy idą we właściwym kierunku, że są we właściwych rękach. Bowiem szczególnie w tych okolicznościach, w tych tak wrażliwych kwestiach – znów – potrzeba nam nie, nazwijmy to: „zimnej” fachowości – myślenia matematycznego, technicznego, ale właśnie szczególnie „gorącej” i „wizyjnej” czyli wyczulenia na niebezpieczeństwa, empatii, żarliwości, umiejętności rozpoznawania dalekosiężnych skutków i uprzedzania zagrożeń.
Potrzeba jasnego rozpoznania i świadomości niezwykłego dramatyzmu tej sytuacji, świadomości, że nie dotyczy to tylko Polski, ale cywilizacji i w ogóle ludzkości. Dramatyzm wynika stąd, że procesy te są owszem niezwykle pożyteczne, ale i niezwykle groźne, a zarazem też – nieuchronne. Co zatem robić? Czy są jakieś alternatywny? Czy istnieją jakieś możliwości zabezpieczenia się przed skupieniem wszystkich aspektów życia w mocy właścicieli instytucji finansowych, ewentualnie – na wypadek takiego skupienia? Czy zatem w tej sytuacji powinniśmy się spieszyć, czy właśnie wdrażanie tych programów opóźniać? I czy zatem właściwą osobą do prowadzenia tych tak doniosłych a wrażliwych spraw, do rozstrzygania w tych sprawach jest technokrata sprawnie wdrażający programy?
Jedno jest pewne – o nadchodzących niebezpieczeństwach należy głośno mówić, przygotowywać do ich nadejścia, ostrzegać, uprzedzać i organizować o tych kwestiach publiczną Rozmowę, szukać wspólnie jakichś rozwiązań. Ale, no właśnie, w prezentacjach programu przemiany Polski z papierowej w cyfrową nie ma wezwania do debaty, nie ma ostrzeżeń – są kuriozalne zachęty (wygoda, wizerunek). I to poważnie daje do myślenia.
Do poprowadzenia tych spraw potrzeba ludzi mających świadomość sytuacji, rozpoznających ją, umiejących badać, nazywać, wyciągać wnioski, formułować zadania. W tych sprawach, w tej sytuacji chłodny technokrata sprawnie działający na poziomie kwestii technicznych – to jest poziom wykonawczy. Fachowość rozumiana jako zdolność obliczeniowa w tych okolicznościach – to jest grubo za mało, jest niewystarczająca do roli prowadzącego. Rzekłbym – jest alarmująco nie na miejscu. Do poprowadzenia tak wielkiej wagi spraw raczej chcielibyśmy nie fachowca do wynajęcia, ale jednak kogoś zaangażowanego, żarliwego, współczującego z nami.
Pani minister powiedziała: jestem ponad tymi sporami, które uważam, za niepotrzebne i odwracające naszą uwagę od celów głównych, czyli od rozwoju i od tego żeby obywatelom stworzyć wygodne warunki życia w ich własnym państwie. Cóż, cywilizacje rozwijały się – ale i zwijały, i bywały niszczone. Dlaczego mielibyśmy a priori wszystkie cywilizacyjne nowości uważać za rozwój? Czy historia nie dostarcza nauki, że należy się nowościom pilnie przyglądać? Powinna być stała o nich Rozmowa, monitorowanie i refleksja. I w tym sensie stawianie za cel główny rozwoju i wygody życia, a uznanie politycznych sporów za niepotrzebne znów daje do myślenia. Oczywiście rozumiemy, że pani minister chodzi o rodzaj sporu z jakim mamy do czynienia teraz, ale jednak – określiła, co uważa za cel główny.
Przy głębszym wejrzeniu dostrzegamy w tej wypowiedzi pani minister odwrócenie – bo nigdy wygoda nad sensem życia. Bo Rozmowa jest bardzo ważnym narzędziem, sposobem organizowania naszego życia. A chodzi przecież o to, co z nami będzie, z życiem pokoleń, z naszym domem. Nie można stawiać wygody i procesów apriorycznie uznawanych za rozwój – nad Rozmową. Problem w Polsce jest ten, że nie ma rozmowy, a wojny, i w tę stronę powinno iść rozpoznanie i działanie: co zrobić aby wojny zastąpiła Rozmowa, bo jest niezwykle pilnie potrzebna – a nie w odwracanie porządku życia. Niestety tu właśnie pani minister jako polityk zajmujący się tak wrażliwymi kwestiami – zawodzi. Jako technokrata widzi się ponad sporami, chce realizować program.
Pani minister wypowiedziała także taką kwestię: wyobrażam sobie współpracę z każdym, kto jest uczciwym człowiekiem. Znów wymaga to uważniejszego przyjrzenia się, bowiem owo pojęcie: uczciwość, wymagałoby tu dookreślenia, ale i tak jest ono w tych okolicznościach niewystarczające. Bo rozumiemy, że chodzi o ludzi, którzy nie kradną, nie dają się korumpować, którzy pracują uczciwie, rzetelnie… Powoływanie się na uczciwość brzmi szlachetnie, ale przecież można być nieświadomym – rzetelnym, uczciwym podwykonawcą oszustwa. A przecież w tej omawianej sytuacji, w tej omawianej kwestii, jak już wspomniałem idzie o dużo więcej – potrzebna jest świadomość rzeczy, rozpoznawanie, rozumienie zagrożeń – i to prawdopodobnie przeprowadzanych z premedytacją, wyszukanych działań wymierzonych w obywateli i kraj. Człowiek uczciwy w tej sytuacji to mało – potrzebny jest świadomy rzeczy, o przenikliwym myśleniu, odważny człowiek sumienia.
Celowo rozpocząłem ten artykuł od zacytowania większej ilości komentarzy znanych, poważnych publicystów. Chciałem w ten sposób zilustrować tezę, iż rozmowa w naszym kraju nie jest na poziomie zjawisk, procesów jakie się dokonują, wagi spraw z jakimi mamy do czynienia. W mediach publicznych na przykład kwestie poruszone w niniejszym artykule są nieobecne. Jak i zresztą wiele innych poważnych problemów. Również sam poziom rozmowy, sposób, są dramatycznie nieadekwatne do powagi sytuacji. Są w stylu popkulturowych wymian – a powinny być głęboko merytoryczne, nastawione na referowanie zagrożeń i wspólne szukanie rozwiązań. Media publiczne rozmijają się dramatycznie ze swoim posłaniem i obowiązkiem.
Problemy, o których mowa w tym artykule obecne są raczej w publikacjach internetowych, w portalach raczej niszowych i kojarzonych raczej z teoriami spiskowymi, co już samo wzbudza pewną rezerwę, podczas gdy są to kwestie niezwykle poważne, o niezwykle ważnych konsekwencjach, a w dodatku teraz właśnie, w tym czasie postępują w tych kwestiach decydujące procesy, jeśli społeczeństwo miałoby zabierać głos, chciałoby jakoś wpłynąć na to, co się wydarzy – właśnie ten czas jest najodpowiedniejszy.
Tymczasem, jak widzimy, te poziomy analizy i refleksji są w ogóle nieobecne w wypowiedziach publicystów, raczej mają one charakter analiz politycznych, i to raczej bieżących. Z wypowiedzi pani minister nie zostały wyłuskane rzeczy ważne, których wyłuskanie, oprócz oczywistego wywiązania się z obowiązku dostarczenia społeczeństwu wiedzy, z obowiązku ostrzegania, uprzedzania zagrożeń, mogłoby być pomocą także dla rządzących. A taka jest zdaje się właściwa, najszlachetniejsza rola pracowników mediów – nie występy w rolach szermierzy wyprowadzających sztychy w potyczkach opcji politycznych. Szczególnie w Polsce i teraz, w tym czasie wymóg najwyższej merytoryczności ma wagę nie do przecenienia, ogromną.
Tylu mamy – ach! – lewicowo wrażliwych i prawicowo prawych publicystów, i tyle serc uczonych gorejących – ale gdzie jest poważna rozmowa na temat tak drastycznie doniosły, tak dramatyczny, jak likwidacja pieniądza 3D i „chipowanie”? W świetle powagi tych spraw akurat kwestia lojalności wewnątrz rządu czy stronnictwa politycznego jest wagi trzeciorzędnej, owa – brzydko mówiąc – obrotowość ministra zajmującego się tymi sprawami jest w najwyższym stopniu niepokojąca z zupełnie innych względów, co starałem się przedstawić. A porywanie ludu w bieżące polityczne bitwy i utarczki jest w tej sytuacji właśnie nieceniem zamieszania przesłaniającego to, co tak ważne.
Także rozważanie różnic między fachowością biznesmena, a fachowością polityka nie dotyka istoty problemu. W tej sytuacji bowiem potrzeba fachowca, który widzi do czego procesy te prowadzą, myśli w tej perspektywie bezkompromisowo służąc społeczeństwu. A więc referuje sytuację, proponuje właściwy sposób rozmowy i rozstrzygania, proponuje rozwiązania poddając je pod dyskusję. Bo albo trzeba te procesy, o których mowa możliwie odsuwać w czasie przygotowując społeczeństwo na ich możliwe negatywne skutki, uświadamiając i szukając jakichś sposobów obrony, albo trzeba szukać alternatyw. Fachowiec – odpowiedzialny polityk, mniej więcej tak powinien postąpić w tej sytuacji, ale w ogóle nie ma o tym mowy. Podaje się nam jak dogmat: likwidujemy Polskę papierową – będzie wygodnie i bezpiecznie. No to jest skandal.
Naprawdę przejawy świadomości rzeczy znajdowałem w kilkuzdaniowych komentarzach internautów. Przykłady:
~Res: (…) Likwidacja obrotu gotówki śmierdzi na kilometr pomocą dla banków w doliczaniu marży do każdej transakcji. Nienawidzę Banków, uważam że jesteśmy przez nie okradani. Dlaczego Rząd zmusza mnie do współpracy z nimi ?
~sw: (…) „Cyfrową Polskę” można będzie realizować dopiero wtedy, gdy banki będą w polskich rękach.
Rozczochrany: Jeśli umieścimy kartę ubezpieczenia zdrowotnego na karcie bankomatowej to banki będą miały wgląd w nasze dane medyczne. Dane dotyczące zdrowia i leczenia są bardzo wrażliwe i (…) dla instytucji finansowych są bardzo wiele warte. Na tyle cenne by stworzyć odpowiednie oprogramowanie do sczytywania tych danych obywateli bez ich wiedzy.
Ale właśnie nie sięga się po ten możliwy potencjał, nie organizuje się publicznej debaty na ten temat – debaty z intencją szukania rozwiązań. Najwyraźniej plan jest taki, aby Polakom zaaplikować owe rozwiązania bez konsultacji i stawiając społeczeństwo niejako pod ścianą, przedstawiając te rozwiązania jako oczywisty etap rozwoju, bezdyskusyjny, do zaaplikowania.
A niestety, uważam, że żyjemy nadal w długim cieniu PRL – w kulturze ominięcia. PRL był sowiecką okupacją, Polacy byli przez te dziesiątki lat pozbawieni normalnej Rozmowy i kształtowani byli przez kulturę przemilczenia, kompromisu, kulturę ułomną, omijającą to, co naprawdę – żywotnie ważne. A kultura III RP jest tego stanu rzeczy kontynuacją. Niestety także społeczeństwo jest do tego wdrożone, nie upomina się o Rozmowę, nie upomina się o poważne media, w których sięga się do meritum, informuje ale i wypracowuje sposoby działania. Po 1989 roku media zostały ponownie ukradzione, Polacy nawet nie mają ogólnie wyobrażenia jak mogłyby wyglądać, jakim mogłyby być narzędziem społecznej komunikacji i załatwiania wspólnych spraw. Niestety publiczne media zajęte są na przykład produkcją usypiających seriali. Miliony ludzi śnią swój sen, kompletnie nie rozumieją, że za chwilę wsadzi im się jak byczkom kółka w nosy. Utrzymują media, które nie wypełniają swojego zobowiązania.
W PRL właśnie szczególnie tępiono charakter – bystrość, umiejętność rozpoznania, co jest ważne, rozmowy o tym, reagowania. Zarazem to były dziesięciolecia poczucia bezsilności, beznadziejności, przyzwyczajenia do tego – w tym sensie – bezruchu.
Społeczeństwo raczej jak za komuny skłonne jest psioczyć po kątach – temu przyzwyczajeniu współcześnie odpowiada charakter internetu – anonimowych komentarzy.
I tu rola mediów jest ważna, szczególna, właściwie jedyna, bo jak trudno jest szybko przestawić cały system kształcenia, te rzesze ukształtowanych peerelem, wdrożonych do tego biernego trybu nauczycieli, i przez nich ukształtowanych następnych – tak poprzez media stosunkowo nieduża liczba ludzi może zrobić wiele. No ale przecież wiedziano o tym – i mediów i kultury starannie przypilnowano.
Owo wdrożenie Polaków, ukształtowanie przez totalitaryzm widać dobrze na przykładzie właśnie dowodów osobistych. Nawet nam, jako społeczeństwu przez myśl nie przeszło i nie przechodzi, że dowodów mogłoby nie być – w ogóle. Mamy wdrożoną konieczność dowodu, przekonanie o oczywistej niezbędności dowodu, mamy to głęboko „zracjonalizowane”. Każdy produkt musi mieć metkę.
Na przykład w Wielkiej Brytanii dowody osobiste wprowadzono na czas II wojny światowej – z oczywistych względów bezpieczeństwa, ale po wojnie społeczeństwo nie życzyło sobie tej szykany – zniesiono obowiązek posiadania dowodu. Ponownie wprowadzono w 2006 motywując zagrożeniem terrorystycznym, ale w 2010 znów zniesiono. Niestety my nie mamy takiej wyobraźni, że przecież można żyć bez dowodów. Czemu mamy w swoim kraju, w swoim domu przymus legitymowania się – że my to my? Czemu mamy być opieczętowani, sztorcowani, stawiani do pionu? Podobnie przez jakże wiele lat utrzymywane jest „przywiązanie chłopa do ziemi” obowiązek posiadania stałego zameldowania – absurdalnie, wbrew tak zasadniczym i głębokim zmianom w życiu ludzi – podróżom, zmianom miejsc pracy, pobytu (wynajmy), emigracji etc. – ciągle ten obowiązek. Przecież każdy dobrze wie, że tam, gdzie potrzebne jest podanie adresu – na przykład do korespondencji w sądzie – jest w jego interesie ten adres podać i korespondencję odbierać – bo jak nie to poniesie konsekwencje. Wysilone są również inne argumenty – rozliczenia podatkowe czy głosowania – po prostu obywatel zgłasza z prawnie ustalonym wyprzedzeniem gdzie się rozlicza – i to jest jego sprawa, żeby się z tego wywiązać. I gdzie głosuje. Po co ta meldunkowa biuralicja, jakie są jej koszty – ale przede wszystkim: cóż to jest za obyczaj, co to za feudalne traktowanie? Dlaczego ten przymus? Czy obiecywane od lat zniesienie tego obowiązku przeciągane jest do momentu, kiedy będą chcieli ludzi „chipować”? Wtedy powiedzą: znosimy obowiązek meldowania się, jesteście wolni?
Nawyk z policyjnego państwa i „racjonalizowanie” tego nawyku pozornymi argumentami. Ja, osobiście nie mam problemu z obowiązkiem posiadania dowodu osobistego, nie wadzi mi. Jeśli miałoby to ułatwiać organizację życia – niech sobie będzie. Ale, niestety, problem jest w tym, że Polacy jako naród, jako społeczeństwo, z powodu tego przyzwyczajenia do wymogów policyjnego państwa mogą dać się bez refleksji, bez zdania racji – „ochipować”, przyjmując to jako oczywistość. I jako oczywistość przyjmując ten tryb, w jakim się nam to przygotowuje – bez pytania, bez konsultacji, bez jakiejkolwiek o tym rozmowy. To jest niebywałe.
Naprawdę, do znudzenia powtarzane jest przysłowie o Polaku mądrym po szkodzie – ale, proszę Państwa – tym razem już tej możliwości nie będzie – by być mądrym po szkodzie. Mądrym można być w tym przypadku wyłącznie przed szkodą. Po tej szkodzie już to nie będzie możliwe.
Zbigniew Sajnóg (1958) — współzałożyciel, uczestnik działań i autor założeń teoretycznych Tranzytoryjnej Formacji Totart (1986-1992). Współautor i współredaktor wydawnictw grupy (m.in. Przegląd Archeologiczny Metafizyki Społecznej „Higiena” — nagroda prasowa „Solidarności”). W drugiej połowie lat osiemdziesiątych współpracował z Ruchem Społeczeństwa Alternatywnego, Ruchem Wolność i Pokój, z Pomarańczową Alternatywą. Współpracował z Brulionem, był współautorem i prowadzącym Brulion TiVi. Na początku lat dziewięćdziesiątych redagował dział w Tygodniku Literackim. Aktualnie współpracuje z portalem Się myśli. Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Wszystko sie sprawdza, prorocze słowa
Prosze nawet nie wspominać o tym matce kurku, bo to jest karmienie trolla.
Kultowy tekst. Tak będzie. Aksamitne niewolnictwo.
Panie Zbigniewie,
interpretacje i analizy technokracji, jakkolwiek wysublimowane w swej rozciągłości (zakresie wykorzystywanych technologii) i horyzoncie czasowym branym pod uwagę przy ich tkaniu (10, 50, 300 lat) mają pewne interesujące podobieństwo: zakładają istnienie ideologicznej siły obecnej u ich proponentów, najczęściej polityków (określonego światopoglądu, wiary, systemu normatywnego). Praktyka pokazuje jednak, że kwestie stosowania jakichś rozwiązań technologicznych wynika niejednokrotnie ze (wskazywanej także przez Pana) światopoglądowej inercji lub/i właśnie braku konsekwentnej kontrpropozycji dla lansowanego powszechnie rozwiązania. Prosty przykład: monitoring wizyjny w miastach. Posługuję się nim, bo znam go z autopsji. Gdyby zabrać się za analizowanie obecności kamer w naszych miastach z perspektywy technokratycznej, można by pewnie wysnuwać scenariusze o owładniętych kuszącą możliwością obserwowania wszystkiego i wszędzie urzędników, municypalnych czy policjantów. Przykłady choćby Poznania, Olsztyna, Białegostoku, gdzie brak jest albo dokładnych danych o kosztach instalacji, albo brak jest dedykowanej kadry do oglądania obrazów z kamer, brak precyzyjnych informacji o lokalizacjach przestępstw w miastach, świadczą jednak o tym, że nakład środków (osobowych, finansowych, czasowych) dedykowanych na rozbudowę infrastruktury przewyższają nakład tych środków dedykowanych na jej administrację/wykorzystanie. Słowem, raczej się coś buduje, niż z tego korzysta; raczej myśli się w kategoriach namacalnego efektu w postaci konkretnych działań („patrzcie, oto nowy sprawnie działający system, którego społecznych konsekwencji działania wprawdzie nie rozumiem, ale ładnie wygląda”) niż analizuje się wszelkie za i przeciw. Jeśli tak postawić problem, wówczas strategia takiego działania politycznego stanowi fragment szerszego fenomenu omawianego przez publicystów podkreślających budowanie zacnych siedzib instytucji publicznych z setkami gadżetów bez perspektywy ich faktycznego wykorzystania (rozmowa z prof. Kozakiem w „Świat się chwieje” Sroczyńskiego), akcentowanego przez badaczy społecznych omawiających korzystanie z funduszy unijnych wyłącznie na inwestycje, nie na eksploatację („Szafarze darów europejskich” P. Swianiewicza). Idąc dalej, wszelkie postulowane, także tutaj przez Pana, konsultacje społeczne rządowych działań będą bardziej niechcianą koniecznością niż instrumentem służącym ich rzeczywistej legitymizacji. To ostatnie zresztą widać wyraźnie na przestrzeni od konsultowania miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego po gospodarkę wodną w tym kraju, a i każdy dorzuciłby kilka swoich przykładów.
Podsumowując, sądzę że zagrożeniem są nie same rozwiązania i ich potencjalny wpływ na społeczeństwo (czymkolwiek ono jest), ale fakt, że poświęca się czas, pieniądze, ludzką kreatywność na działania, których się nie ogarnia. Vide: buduje się system elektronicznego państwa z niewyobrażalną ilością informacji, nad którymi nikt (nawet banki) nie panuje. Buduje się monitoring w miastach, którego nikt nie ogląda. Buduje się nowojorską giełdę z algorytmami, które powodują, że prawie 10% jej wartości może, z niewytłumaczalnych dla nikogo do dziś powodów, zwyczajnie zniknąć (https://www.ted.com/talks/kevin_slavin_how_algorithms_shape_our_world). Itd.
Druga sprawa to kwestia użyteczności samego tekstu, jeśli można. Według mnie stawia Pan kilka interesujących diagnoz (pieniactwo i paranoja kontestatorów tzw. technologicznego rozwoju, generowanie napięć legitymizujących działania władz itd.), którym – w mojej opinii – brakuje konsekwentnego zakończenia. Chętnie przeczytałbym o faktycznych zagrożeniach, do których może doprowadzić np. stosowanie jednej karty do wszystkiego. Przykładowo, w jaki sposób, w Pana opinii, doprowadzi to do wykluczenia cyfrowego, selekcji negatywnej, dyskryminacji? Jakie mogą być realne konsekwencje rządu technokratów na gruncie polskim? Często wspomina Pan w tekście o „kwestiach ważnych”, „problemach natury istotniejszej niż…”, nie rozwija Pan jednak tego wątku, nie podaje konkretnych przykładów. Szkoda! Być może to asumpt do następnego tekstu. Dzięki za ten!
Pozdrawiam
Czytając nasunęła mi się taka prosta myśli: czy nie jest tak, że prawdziwą wolnością, w tym zbiurokratyzowanym, spenalizowanym świecie przyszłości będą się cieszyć tylko… przestępcy?