Choroby i zaburzenia psychiczne — siedem głównych syndromów

Artykuł powstał jako podziękowanie dla Profesor Doroty Probuckiej, wybitnej filozofki, etyczki, znawczyni natury ludzkiej — autorka dziękuje Mistrzyni za skierowanie ku prawdzie egzystencjalnej naszego życia. Post powstał na podstawie badań własnych w metodologii jakościowej.

Obraz syndromu psychologicznego w badaniach klinicznych

Zaburzenia psychiczne przybierają czasami formę syndromów. Syndrom oznacza więc zespół objawów chorobowych, w wyniku którego rozpoznaje się chorobę lub zaburzenie psychiczne, przybierające formę rozmaitych problemów, którym mogą towarzyszyć zaburzenia depresyjne i lękowe, czy też depresyjno-lękowe oraz szereg innych dolegliwości, w tym somatycznych.
Syndromy prowadzić mogą do zaburzeń: snu, odżywania, osobowości i nastroju. Zaburzenia syndromowe różnią się objawami, ich nasileniem, treściami doświadczeń traumatycznych i sytuacjami je powodującymi.

Katarzyna Lisowska -- choroby i zaburzenia psychiczne
Zdaniem psychiatrów najczęstszym zaburzeniem wśród Polaków jest problem z używaniem substancji psychoaktywnych, w tym alkoholu. Kolejne są zaburzenia lękowe związane ze stresem, a następnie zaburzenia nastroju, głównie depresja i choroby psychiczne, jak schizofrenia czy choroba afektywna dwubiegunowa. Żródło: Wikipedia

W niniejszym artykule w przystępny sposób zwracam uwagę na zespół objawów, prowadzących do kształtowania się określonych syndromów, jakie wpływają na nasze wzorce zachowań, reakcje, co z kolei wpływa na historię naszych wyborów, a w konsekwencji życiowych doświadczeń i intymnych relacji.

Syndrom (poobozowy) Snów w Snach

Odkryłam ten syndrom na początku XXI wieku w rozmowie z Józefem Rosołowskim, byłym więźniem obozu koncentracyjnego Mauthausen, młodym powstańcem warszawskim, sąsiadem poety Krzysztofa Kamila Baczyńskiego.
Niestety po wojnie nie dysponowaliśmy wiedzą, aby pomagać ludziom ocalonym z Holokaustu. Do dziś spotkać można nierozpoznane syndromy poobozowe. Najbardziej znany jest syndrom głodu, bo łatwo go dostrzec. Niemniej istnieją inne, nieznane dotąd syndromy, jak dotyczące snów obozowych.

Syndrom Snów w Snach polega na tym, że człowiek śni, że jest w obozie koncentracyjnym, budzi się — nadal jest w obozie — to głębsza faza snu, w czasie jednego snu można mieć ich wiele. Człowiek odczuwa paraliżujący lęk, jest przekonany, że znowu jest w obozie. Dzieje się to, co działo się w obozie w czasie II wojny światowej. Często nie mogą się obudzić, a cierpiąc w tych snach, eksploduje trauma (odczuwają silny lęk przed śmiercią). Gdy człowiek jest w stanie krzyczeć w czasie snu, choć nie zawsze — bliscy członkowie rodziny wybudzają go z traumatycznej spirali snów — po przebudzeniu człowiek jest w szoku — tak się boi i nie może uwierzyć, że to był tylko sen — jest w stanie ze strachu wyskoczyć przez okno, jak tłumaczył Józef Rosołowski. Przed ujawnieniem traumatycznych dolegliwości powiedział, że ludzie, którzy przeżyli obóz koncentracyjny, nie są normalni i już nigdy tacy nie będą.

Zapytałam Halinę Birenbaum, jakie zdarzają jej się sny. Pisarka ocalona z Holokaustu, która do obozów zagłady trafiła jako dziewczynka wyjaśnia, że śni się jej rzeczywistość obozowa — bardzo wtedy krzyczy. W panice chowa dzieci po kryjówkach, by nie zostały stracone. Halina Birenbaum straciła w obozie niemal całą rodzinę, najbliższych krewnych, w tym oboje rodziców. Trauma oderwania dziewczynki od matki była szczególna. Halina Birenbaum, już jako dojrzała matka, w snach przeżywała lęk o własne dzieci, o ich życie.
Zbieram wspomnienia obozowe od ponad 10 lat. Współpracuję z Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau. Wiem, że sny obozowe wracają do końca życia, regułą są bardzo silne emocje strachu, paraliżu sennego. Ten bardzo silny stres ekstremalnie wpływa na zdrowie i jakość życia oraz funkcjonowania ludzi — dziś seniorów. To objawy zespołu stresu pourazowego. Niestety i dziś byli więźniowie obozów koncentracyjnych z wieloma syndromami musza mierzyć się sami, czasami wstydzą się do nich przyznać.

Chciałam poświęcić uwagę tej problematyce, nota bene nienależycie zbadanej, gdyż społeczności historycznie doświadczone — choćby Polska — stykają się z tego typu problemami nieustannie. Od stuleci ludzie zmagają się z podobnymi dolegliwościami, zespołami objawów, które nie zostały profesjonalnie zdiagnozowane, często zdarza się, że pozostają nieleczone. Moim celem jest, by niniejszy artykuł, opracowany na podstawie moich autorskich badań, pomógł ludziom, zmagającym się z syndromami psychicznymi, określić problem i uzyskać pomoc.
Syndromy ewoluują, pojawiają się nowe, w zależności od tego, czego doświadczamy. Te zmiany dzieją się z reguły na skutek długotrwałego doświadczania silnych emocji, stresu, doznania uszczerbku na zdrowiu psychicznym, który przekłada się na funkcjonowanie OUN.

Syndrom dziecka niekochanego

Znamy syndrom dziecka odrzuconego —pozbawionego uczuć i opieki najbliższych mu osób. Niemniej uważam, że problem trzeba poszerzyć, pogłębić.
Syndrom dziecka niekochanego powstaje poprzez doświadczanie w okresie dzieciństwa i dorastania obojętności ze strony swoich opiekunów, ich często bardzo dużych wymagań — nieadekwatnych do emocjonalnego rozwoju dziecka. Dziecku okazywane są jedynie emocje negatywne, ewentualnie całkowita obojętność wobec jego potrzeb intelektualnych i emocjonalnych. Ten szczególny rodzaj odtrącenia skutkuje u dziecka cierpieniem z całkowitego braku miłości lub przez jej istotny niedostatek. Otrzymuje sprzeczne komunikaty, trudno mu stwierdzić, że zainteresowanie rodzica to miłość. Na pierwszy plan w relacji rodzic dziecko wysuwa się ostra, zimna krytyka wraz z przelewaniem na dziecko potrzeb rodziców i ich wygórowanych ambicji (traumatyczna atmosfera, labilność emocjonalna rodziców). To stan bardzo destruktywny i obciążający psychicznie młody organizm. Dziecko postawione w takiej sytuacji często „zanurza się” w akcjach eskapistycznych (czuje potrzebę zerwania więzi — to olbrzymi dysonans). Młody człowiek może szukać relacji, w których — w zamian za odrobinę uwagi i tymczasowe uczucie — łatwo go wykorzystać. Może sięgać po środki odurzające czy uciekać w świat wirtualny, co służy mu jako znieczulacz i zagłuszacz atawistycznych potrzeb — poczucia bezpieczeństwa, przynależności, akceptacji czy wreszcie miłości.

Syndrom dziecka niechcianego

Nierzadko zdarza się, że dziecka nie było w planach — jest przeszkodą na drodze do samorealizacji. Dziecko niechciane dostaje taki komunikat poniekąd już w łonie matki. Trudno stworzyć więź z dzieckiem, gdy jest niechciane. Ten przekaz jest w rodzicu i kierowany jest wciąż do dziecka, co może objawiać się choćby przez ciągłe zdenerwowanie. Dziecko przeszkadza na co dzień, bo po prostu jest; odciąga uwagę rodzica, zajmuje jego czas, dopomina się o emocje, czułość, zabawę, wspólne spędzanie czasu… Ta sytuacja dla niektórych rodziców jest nieznośna — być może nigdy nie zdobędą się na tolerowanie małego intruza, nie mówiąc już o akceptacji — jednakże w przypadku dziecka owocuje trudną do przepracowania traumą wynikającą z obojętności, cynizmu i ostatecznie — nie bójmy się tego słowa — nienawiści rodziców.

Wybitna pisarka i psycholog kliniczny Barbara Rosiek, autorka kultowego Pamiętnika narkomanki, powtarzała mi: „Pamiętaj, 11 przykazanie to kochaj swoje dziecko”. Autorka wymienionej lektury szkolnej intensywnie poszukiwała w swoim życiu miłości, sięgnęła po narkotyki, samookaleczanie oraz realizowała inne zachowania autoagresywne. Zmarła przedwcześnie w wieku 60 lat — opiekunka dzieci zagubionych, zbuntowanych, potrzebujących w życiu oparcia i pomocy, także w zrozumieniu samych siebie. Wyznała mi w Piwnicy pod Baranami, gdzie czuła się dobrze, że w końcu u kresu życia jej matka powiedziała, że jest z niej dumna, docenia jej pracę artystyczną, ale nie przeczyta jej książek, bo są dla niej za trudne. To był dobry czas funkcjonowania Basi — pierwszy stabilny na dłużej, ale jej mama niedługo odeszła, a zaraz po niej — Basia.

Tylko miłość chroni nas przed śmiercią,

Może zawrócić ze zgubnej drogi, może nas zatrzymać. Profesor Dorota Probucka celnie zdiagnozowała problem — są matki, które zajmują się dziećmi, opiekują, nie można im tu niczego zarzucić, ale w tej postawie względem dziecka nie ma przekazywanej miłości, nie ma słów, które dziecko budują, słów uznania, docenienia, gestów bliskości, uczuć, rozumnej troski, o które każdy walczy w swoim życiu — to wartości nas tworzą jako istoty społeczne i dają nam siłę do życia, wiarę w sens naszego istnienia i wiarę w siebie, w naszą sprawczość. Nie chodzi o zagarnianie dziecku przestrzeni do życia, nadopiekuńczość, pozbawianie go autonomiczności, chorobliwe uzależnienie od siebie — to nie miłość, a forma dotkliwej przemocy, która sprawia, że człowiek popada w zależności od innych i staje się ofiarą. Trwa to dopóty, dopóki nie uświadomi sobie bolesnej sytuacji, swojego pokrzywdzenia i potrzeby terapii, bądź autoterapii.

Dziecko niechciane dostaje przekaz, że ma umrzeć. Łatwo o powstanie i rozwój zachowań autodestruktywnych — najskrajniejsza sytuacja to śmierć, samobójstwo (potwierdzała to Barbara Rosiek w czasie spotkań autorskich i ta wiedza ludzi szokowała, była trudna do przyjęcia). Dzieci umierają, ale nie widzimy dlaczego (nie doświadczają uznania, nie czują się wartościowe, nie ma dla nich czasu, jest osamotnienie — największy dramat człowieka). Matka potrafi dać dziecku przekaz o tym, że go nie chce (rodzic walczy ze swoimi uczuciami, generuje dysonans na dziecko, czyniąc je emocjonalnie zagubionym). Dziecko to odbiera. Tu odzywają się dwa instynkty — miłość lub śmierć. Człowiek niekochany nie jest w stanie żyć. Najlepszą profilaktyką zachowań samobójczych jest poczucie bliskości emocjonalnej z drugim człowiekiem, więzi. Niestety rodzice często zabezpieczają potrzeby fizyczne i bytowe, kosztem osłabiania relacji emocjonalnych. Osamotnienie to stan bliski śmierci, niewiele się w nim dokonuje. Człowiek czuje się oderwany od innych, umiera społecznie, a w konsekwencji — biologicznie. Nie czuje motywacji do realizacji życiowych potrzeb, nie czuje się potrzebny, kochany, chciany.
Trzeba zdać sobie sprawę, że karmimy się swoją rozumną i rozumiejącą miłością, wzajemną troską, odpowiedzialnością za siebie, w których to wartościach nie tracimy autonomii i decyzyjności.

Syndrom człowieka bezdomnego

Jak wynika z moich badań, rozmów prowadzonych z osobami bezdomnymi, zrealizowanych wywiadów pogłębionych — ludzie bezdomni często mają rodziny (większość z nich), ale doznali traumy w bliskich relacjach, czują się bardzo pokrzywdzeni, nie są w stanie zaufać, zbliżyć się do innych (czasami nawet mają dom, ale nie chcą wracać do relacji z innymi). To często ludzie bardzo wrażliwi, uciekający na ulicę, by nie doznawać nowych cierpień. Człowiek bezdomny jest człowiekiem dotkliwie osamotnionym i trzeba w terapii otworzyć go na innych, nauczyć funkcjonować w relacjach tak, by nie pozwolił się krzywdzić i by nie uciekał w destruktywne formy życia (ludzie bezdomni nierzadko rozwijają przez doznane urazy fobie społeczne).
Mierzymy się też z bezdomnością duchową. Tylko drugi człowiek może w nas zapełnić pustkę — drugi człowiek to dom, jego dobre emocje, delikatność, przytulenie. To wartości, które są za życiem. Bezdomność ma różne twarze — jest i bezdomność jako zjawisko kulturowe, które podobnie nas gubi, gdy nie zaszczepiono w nas korzeni dobrych wartości, pielęgnujących pozytywną naturę człowieka — empatii, wrażliwości, życzliwości, solidarności, ofiarności. Bezdomność sprowadza się do pustej egzystencji.

Syndrom dziecka w związku

Często spotykamy sytuację, że mężczyźni widzą w swojej partnerce matkę. Nawet profesor literaturoznawstwa przyznał na zajęciach, w których brałam udział, że ceni swoją żonę za to, iż jest jak matka — opiekuńcza, wymagająca, stanowcza — prowadząca w życiu (nawet decydująca o ubiorze partnera). Oszukiwał ją, palił papierosy w pociągu, w drodze na konferencje. Wstawał wcześniej, by wypić dodatkową kawę i zapalić. Z tym syndromem wiąże się syndrom dziecka. Dojrzały archeolog podczas rozmowy mówił mi, że ma w sobie wewnętrzne dziecko — ono płacze jak niemowlę, wręcz kwili — to boli — bardzo łaknie dużej dozy miłości. Domaga się czułości, miłości, troski, opieki, przytulania do piersi, czułego głaskania, delikatności i emocjonalnej intymności, bezpieczeństwa (które kształtuje się na początku życia w relacji z rodzicami, którzy uczą intymności, zaufania do innych poprzez dawanie bezinteresownej miłości). Ta opieka ze strony kobiety jest rodzajem dominacji, kierowania związkiem i drugim człowiekiem (który się poddaje i czuje bezpiecznie, spełniony, nieco masochistycznie dla siebie — rezygnacja z wolności to zazwyczaj olbrzymi dyskomfort dla człowieka), odgrywanie roli rodzica. Jest to patologiczna forma relacji. Wynika z tego, że nie odcięliśmy pępowiny, by móc stworzyć w pełni świadomie własny układ ról w związku. To nie jest nawet problem braku dojrzałości, ale głodu emocji, miłości, o którym krótki wykład zrobiła mi Profesor Probucka. Uznała, że człowiek może nakarmić się dobrymi emocjami, uczuciami i w końcu wyzwolić się z tej roli osoby żebrzącej o emocje, uczucia, co skazuje go zazwyczaj na złe traktowanie przez innych, nadużycia czy zwykły brak szacunku (relacje traumatogenne).

Syndrom Hamleta

Uważam, że główny problem Hamleta stanowi jego przekonanie, że choruje z powodu własnej śmiertelność — jest przejęty faktem, że kiedyś umrze, swoją kruchością. W społeczeństwie można spotkać wiele problemów tego typu — ukrytych, maskowanych. Badani wskazywali, że uruchomił się w nich panicznych lęk przed śmierci. Stale myślą o tym, że odejdą, boją się pustki, że umrą, nie mając pewności co do kontynuacji życia po śmierci. To rodzaj obsesji śmierci jak u Hamleta — poczucia bezsensu, pustki, głębokiego cierpienia, duchowego paraliżu. Tanatofobia jest bardzo wyraźnie zaznaczona we wszystkich dziełach Szekspira, dlatego też zdecydowałam się w taki sposób nazwać ten syndrom. To są problemy egzystencjalne (hamowane przez mechanizmy obronne), skuteczna jest terapia behawioralno-poznawcza by rozbroić lęki, dotrzeć do ich istoty, treści traumy, oswoić je, wypracować pozytywną postawę względem życia, która pozwoli człowiekowi się rozwijać i czerpać satysfakcję z trwającego życia. Trzeba ukazać wartość czasu (siłę kreacji w nim dla bytu) jaki nam jest dany. W każdym okresie życia mamy zadania rozwojowe i spełniamy się poprzez ich realizację. Przestajemy być wątli i bezbronni. Nabieramy odporności, oswajamy wstydliwe czasem pragnienia i obawy, zaczynamy je rozumieć (zyskujemy dojrzałość w ich realizacji w sposób nie destruktywny). Odnajdujemy przestrzeń duchową, oparcie w sobie i siłę, by udzielać go innym. Duża w tym zasługa relacji, zdolności zbliżenia się w tejże relacji do drugiego człowieka, gdzie daje i dzieli się emocjami po równo, a nie tylko nastawia się na ich branie. Nie uzależniamy się, lecz tworzymy więź.

Syndrom twórczych zachowań adaptacyjnych

Cały świat zmalał w pandemii. Ludzie w skali globu musieli przeorganizować swoje życie i struktury psychiczne. Obserwuję bardzo duży wzrost zachowań twórczych. Twórczość pozwala pracować nad traumą. Stwarza szansę rozwoju nowych kompetencji, jakie powstają w obliczu szeroko pojmowanego kryzysu.

Ogólnoludzka potrzeba zwrócenia się do własnego wnętrza, poszukiwania w sobie odpowiedzi i próba znalezienia siły, by przetrwać, pokazują, że wytworzyliśmy kulturę indywidualizmu. Już nie uciekamy się do zachowań stadnych, solidarności. Mamy środki by się samorealizować. Ludzie zechcieli zainwestować w siebie, poszukać w sobie oparcia. Wyczuli osobiste zasoby, które rozwijają. Uczą się funkcjonować ze sobą. Człowiek jest wartością. Niemniej jednak wartość człowieka nie polega na tym, by realizować się dla siebie i w sobie. To rodzaj destruktywnego i patologicznego zamknięcia, które w dłuższej perspektywie rodzi dotkliwe cierpienie i osamotnienie. Przypominam, że trudno, by w stanie osamotnienia działo się coś konstruktywnego.

Zmagamy się z syndromami niezdiagnozowanymi. Czasami jeden człowiek z większą ich ilością. Często nie pozwalamy zbliżyć się do świata swoich intymnych, traumatycznych doświadczeń, bo zrodziły się w bliskich relacjach i dlatego najbardziej bolą oraz zawstydzają. Uchybiają naszemu poczuciu godności (to fałszywe wyobrażenie). Niemniej zaufanie do drugiego człowieka, szczera rozmowa z nim i z sobą, bycie w prawdzie, o które postuluje Profesor Dorota Probucka, może zmienić bardzo dużo. To krok do uczenia się najpierw szacunku do siebie, a potem przyjmowania go od innych — nie na zasadzie żebractwa emocjonalnego — a relacji opartych na partnerstwie i poszanowaniu siebie. Wyzwolenie jest możliwe. Możliwe jest zerwanie z patologicznym realizowaniem wzorców wtedy, gdy przepracujemy swoje ukryte syndromy. Kiedy przyznamy się do ich istnienia i zaczniemy zapełniać pustkę, złe emocje i braki rozumnymi formami nieszkodliwego spełnienia.

Ja też żebrzę, żebrzemy o ludzkie spojrzenie na siebie
i żebrzę u siebie, by patrzeć wokół i dostrzegać
prawo wzajemne łaski dla nas — najpierw życzliwości

Katarzyna Lisowska (1990) — pedagog, filolog, absolwentka Uniwersytetu Pedagogicznego, studentka studiów II stopnia — filozofii z elementami psychologii w Uniwersytecie Papieskim w Krakowie. Redaktorka czasopisma naukowego „Edukacja Etyczna”, miesięcznika „Kraków” i innych pism.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Emoralni*