ARTUR ŻUREK „Delectus”
Jakąkolwiek podejmiesz decyzję, życie zawsze będzie inne niż wtedy, gdybyś podjął inną. — Simon Beckett
Ojciec i syn spieszyli w milczeniu. Trzydziestoletni Manal szedł zamyślony kilka kroków przed synem. Wydawał się nie pamiętać, że jego pierworodny Pyt ma tylko siedem lat i nie ma tyle sił, co dorosły. Chłopiec z trudem nadążał za ojcem. Wcześniej szli obok siebie i Manal mocno trzymał syna za rękę. Zbyt mocno, trochę boleśnie. Odkąd ścieżka stała się zbyt wąska, nawet dla jednej osoby, musieli iść gęsiego.
Dla Pyta było to zupełnie nowe doświadczenie. Jeszcze nigdy nie był tak daleko od domu i jeszcze nigdy ojciec nie był taki poważny. Wręcz smutny. Zawsze, kiedy chodzili do lasu, żeby sprawdzić wnyki, czy też nazbierać chrustu, ojciec się uśmiechał, często też opowiadał dziwne historie. Pyt uwielbiał, kiedy siadali gdzieś na polanie i słuchał o tym, że dawno temu, nie za górami i nie za lasami, nie trzeba było bać się Nieśmiertelnych ani chować przed Zapomnianymi. W opowieściach ojca jedzenie było dostępne w sklepach i w stołówkach. Pyt nie rozumiał czym były te miejsca. Nie umiał ich sobie wyobrazić, ale czuł, że musiały być piękne, skoro były pełne pożywienia.
Dzisiejsza wędrówka w niczym nie przypominała poprzednich. Pyt cieszył się, jak każdy syn, że idzie z ojcem, że dotrzymuje mu kroku, że pewnie czekają ich jakieś przygody, może coś upolują i będą mieć dużo mięsa. Nie rozumiał jednak, dlaczego ojciec cały czas milczy, dlaczego mama — Grana — była taka smutna, kiedy wychodzili o świcie. Dlaczego tak długo i mocno go ściskała? Dlaczego kazała mu się pożegnać z małą Tarą? Jego młodsza siostra nawet się nie obudziła, kiedy pogłaskał ją po głowie i poszedł za ojcem.
Minęły już prawie cztery godziny, odkąd wyszli nad ranem z ziemianki. Coraz bardziej odczuwali zmęczenie i głód. Ścieżka wyprowadziła ich na rozległą polanę. Z jednej strony zamykał ją las, z drugiej opierała się o szeroką, piaszczystą drogę.
— Usiądźmy. Odpoczniemy. Musimy pogadać — powiedział Manal. Ręką wskazał na nasłonecznioną część hali, na której już nie było rosy.
Pyt usiadł na trawie. Zdjął z nóg łapcie z wierzbowych witek i zaczął masować obolałe stopy.
Manal wyjął z torby suszoną rybę, przełamał na pół i jeden kawałek podał Pytowi. Wypił spory łyk wody i oddał plastikowy bidon synowi. Pojemnik, nazywany przez nich isostar, był nie tylko naczyniem na wodę, ale też pamiątką po dawnych czasach, o których często opowiadał ojciec. Podobno kiedyś w takich isostarach były słodkie napoje o różnych smakach i nikt ich nie zbierał. Wyrzucano je zaraz po wypiciu płynu. Pyt zupełnie nie rozumiał dlaczego pozbywano się czegoś, w czym można było nosić wodę. Napił się i oddał naczynie ojcu.
— Już widziałeś Nieśmiertelnych. Pamiętasz, co o nich opowiadałem? — spokojnym głosem zapytał Manal.
Pyt wyczuł, że zaczyna się coś ważnego i bez słowa skinął głową. Dobrze pamiętał, chociaż Nieśmiertelnych widział tylko raz.
* * *
Jak zwykle jesienią, razem z mamą przenosili ziemniaki z pola do jaskini. W ziemiance mieszkali, kiedy musieli pracować na roli bądź pilnować płodów przed rabusiami. Na jesieni zbierali wszystko, co im wyrosło i co zebrali w lesie i wnosili w góry do jaskini. Było tam dużo przyjemniej i znacznie bezpieczniej, niż w ziemiance w dolinie. Jaskinia była na tyle duża, że Manal zrobił kilka zamaskowanych wejść. Używali ich naprzemiennie, żeby obcym trudniej było je znaleźć.
Kopiec ziemniaków obłożyli gałęziami i mama układała na nim kamienie. Oczywiście nie będzie im łatwo sięgać do zapasów, ale utrudnią dostęp zwierzętom czy innym intruzom. Nagle Grana znieruchomiała. Zakryła Pytowi usta ręką i nasłuchiwała. Z zewnątrz dochodził dźwięk przypominający wiatr. Był coraz głośniejszy. Grana wzięła Pyta za rękę. Pociągnęła za sobą w stronę stalagmitów zasłaniających wąski korytarz prowadzący do jednego z wyjść. Przerażający dźwięk najpierw się nasilił, a potem ustał zupełnie. Nagła cisza unieruchomiła Granę i Pyta. Zatrzymali się i przykucnęli, schowani za stalagnatami.
— Zobacz, ktoś tu był. Robi zapasy. Może jeszcze jest? — doszedł do nich dźwięczny męski głos z wnętrza jaskini.
— Skoro robi zapasy, to planuje, myśli. Może warto sprawdzić, czy nie ma dzieci? — odpowiedział drugi intruz.
— Daj spokój, wiewiórki też się przygotowują na zimę, a nie zabieramy ich młodych. Zawalmy wejście i spadajmy.
— Spalmy też ziemniaki na wypadek, gdyby wrócili jakimś innym wejściem.
Pyt, przerażony i jednocześnie ciekawy, przez małą szczelinę między wapiennymi naciekami, jednym okiem obserwował dwóch mężczyzn. Nie wyglądali, jak jego ojciec. Byli znacznie wyżsi, smuklejsi i wyraźnie silniejsi. Ubrani w coś zielonego, ściśle opinającego ich ciała. Nie były to ciepłe zwierzęce skóry ani ubrania, które mama i tata czasami nosili, a głównie przerabiali na okrycia dla małej Tary i Pyta. Najbardziej rzucała się w oczy biała skóra przybyszów i brak zarostu na twarzach. Ich lica bardziej przypominały fizjonomie chłopców niż mężczyzn. Pyt był zafascynowany, obcy wydawali mu się piękni.
Jeden z nich, z trzymanego w rękach czegoś w rodzaju grubego kija, wystrzelił ogień i skierował go na kopiec ziemniaków. Po kilku minutach dym i smród spalenizny zaczęły dwóm intruzom wyraźnie przeszkadzać, wyszli z jaskini i za chwilę rozległ się grzmot, który przeszedł w huk głazów zasypujących wejście.
Grana i Pyt nie ucierpieli od wybuchu — wyszli jednym z dodatkowych przejść. Jaskinia, poza jednym wejściem, nie uległa dużym zniszczeniom i mogli jej nadal używać. Niestety, ziemniaków nie udało się uratować i najbliższa zima był ciężka. Głodowali.
Ojciec wyjaśnił mu, że to byli Nieśmiertelni. Pyt dowiedział się, że są silniejsi, lepiej widzą i lepiej słyszą, przede wszystkim nie chorują, a rany nie powodują ich śmierci. Żyją tak długo, że nikt nie widział i nie słyszał o ich śmierci — może nigdy nie umierają. Nie mieszkają w lesie i w górach, ale w pięknych kamiennych domach, które stoją koło siebie i tworzą miasta. Jedzenia mają tyle, że nigdy nie są głodni. Czasami polują na takich jak Pyt, jego siostra i rodzice. Łapią i zabijają. Pytowi wydało się to naturalne. Nieśmiertelni są lepsi, więc zasadzają się na nas, jak my na gorsze od nas wiewiórki, ryby i ptaki. Pomyślał, że dobrze byłoby być tym, którego nikt nie tropi. Nie chować się i nie uciekać. Czasami, kiedy nie było jedzenia, Pyt przypominał sobie spalone ziemniaki i piękne istoty, które pozbawiły ich zapasów na zimę.
— Posłuchaj mnie uważnie. — Głos ojca wyrwał Pyta ze wspomnień. — Jesteś na tyle duży, że wszystko zrozumiesz.
Manal w skupieniu patrzył na syna.
— Dawno temu, kiedy ciebie ani Tary nie było na świecie, a ja byłem młodszy od ciebie — zaczął opowieść Manal — Nieśmiertelni i tacy jak my żyli razem. Wszyscy nazywali się ludźmi. Niektórzy uprawiali pola, niektórzy polowali, jeszcze inni byli na tyle mądrzy, że starali się zmienić siebie i innych ludzi. To byli naukowcy. Oni wymyślili, jak poprawić wzrok, słuch, siłę, mądrość, a przede wszystkim leczyć choroby tak, żeby już nigdy nie chorować. Niestety, rozwiązanie nie było dostępne dla każdego. Gorsi — nieulepszeni —zaczęli się buntować. Domagali się, aby lepsi ich nie tylko karmili, ale również uczynili wiecznie zdrowymi i młodymi. Tak zaczęła się wielka wojna. Oczywiście przegrali tacy, jak my — było ich dużo więcej, ale nie mieli szans z poprawionymi, którzy we wszystkim dominowali. Zwycięzcy zaczęli siebie nazywać Nieśmiertelnymi, a wszystkich pozostałych ludzi podzielili na Użytecznych i Zapomnianych.
Pyt nie odrywał wzroku od ojca. Otworzył usta i wysunął koniec języka.
— Użyteczni nadal mieszkają z Nieśmiertelnymi. Wykonują dla nich różne prace. Dostają jedzenie i są leczeni. Jednak nie mają dzieci. Kiedy się starzeją są wyganiani i nikt ich nie karmi. Pewnie któregoś dnia już nie będzie Użytecznych w ogóle. Nie będą potrzebni Nieśmiertelnym.
Manal głośno przełknął ślinę.
— Zapomniani to ci, którzy nie umieli wykonywać żadnych prac przydatnych Nieśmiertelnym. Tacy byli moi rodzice — musieli pójść z miasta do lasu, z trudem przetrwali i wychowali mnie. Ja, chociaż urodziłem się w mieście z innymi ludźmi, dorastałem już jako Zapomniany. Ty nie poznałeś innego życia. Jeszcze nie poznałeś!
Manal uśmiechnął się.
— Nieśmiertelnych jest mało i coraz mniej. Nie mają dzieci. Dlatego synom Zapomnianych dają szansę na zostanie Nieśmiertelnymi. Każdy Zapomniany może przyprowadzić i pokazać swojego syna, który musi mieć siedem lat. Nieśmiertelni go obejrzą i zadadzą kilka pytań, a jeżeli się im spodoba, wezmą go do siebie, udoskonalą i będą uczyć. Będzie jednym z nich, nigdy nie będzie głodny i zawsze będzie bezpieczny. Niestety, nigdy już nie zobaczy swoich rodziców. Zostaną wymazani z jego pamięci. Jednak będą oni raz na rok dostawać dużo jedzenia i też już nigdy nie będą głodni.
Manal pogłaskał milczącego syna po głowie.
— Rozumiesz? Od ciebie zależy życie moje, mamy i małej Tary. Musisz spodobać się Nieśmiertelnym. Nigdy się nie zobaczymy, ale wszystkim nam będzie lepiej. Rozumiesz czego chcę od ciebie? Czego żądam? Przede wszystkim dla Tary.
Pyt oniemiał. Tak, bardzo chciałby być Nieśmiertelnym, ale razem z rodzicami, razem z Tarą. Chciałby być silny, syty, ale równie mocno chce bawić się z siostrą. Chce jej przynosić jagody. Chce chodzić z ojcem do lasu i słuchać jego opowieści. Chce przytulić się do mamy i być głaskanym po głowie.
„Dlaczego ojciec chce mnie oddać?”, pomyślał. Przed oczami stanęła mu płacząca z głodu Tara. Przypomniał sobie zupę z kory, którą jedzą w zimie. „Dla Tary, żeby nigdy nie był głodna”, zdecydował.
— Rozumiem, chcę być Nieśmiertelnym — powiedział Pyt jak mężczyzna, a nie siedmioletnie dziecko.
— Chodźmy, już czas. — Manal wstał. Przeszli przez łąkę, a potem kilometr drogą i dołączyli do innych ojców z siedmioletnimi synami. Wszyscy milczeli i uciekali wzrokiem pod nogi. Nikt nikogo nie pozdrawiał.
Na drodze pojawili się Nieśmiertelni. Piękni i młodzi.
„Jacy czyści”, pomyślał Pyt, kiedy jeden z nich szybkim ruchem założył mu na nadgarstek białą opaskę z czarnymi znaczkami. Po przejściu następnych kilkuset metrów stanęli przed innym Nieśmiertelnym, który beznamiętnie powiedział:
— Młody na prawo, za białą ścianę. Stary w lewo i prosto przed siebie.
— Dziękuję i przepraszam — szepnął Manal. Uścisnął syna i odszedł.
Pyt popychany przez Nieśmiertelnego i pod naporem innych chłopców skierował się w stronę białej ściany.
* * *
Manal doszedł do lasu, usiadł na pniu zwalonego drzewa. Ukrył twarz w dłoniach i zapłakał.
Okłamał Pyta mówiąc, że on, Grana i Tara będą mieli dużo jedzenia i już nigdy nie będą głodni. Dostał tylko pięć kilogramów ryżu. Jeden mały worek białych ziaren za syna. Będzie miał wielkie szczęście, jeżeli doniesie ten skarb do ziemianki, jeżeli po drodze nikt go nie okradnie i nie zabije. Płakał nie dlatego, że tak mało dostał za syna i nie dlatego, że go oszukał. Nie powiedział mu wszystkiego. Zataił, że oprócz Nieśmiertelnych, Użytecznych i Zapomnianych są jeszcze Odpady. Chłopcy, którzy nie są zbyt bystrzy, żeby polepszać ich mózgi i zmysły. Jednakże, na tyle zdrowi, że trafiają na Farmę. Są tam karmieni i trzymani w zdrowiu, dopóki ich organy nie staną się potrzebne Nieśmiertelnym. Ci, którzy nie tylko nie są inteligentni, ale również nie są zdrowi, są utylizowani natychmiast.
„Dokąd trafi Pyt?” pomyślał Manal. Otarł łzy, podniósł woreczek z ryżem i poszedł z powrotem do Grany i Tary.
* * *
Pyt siedział na drewnianej ławie, oparty o białą ścianę. Po krótkiej rozmowie, pobraniu krwi i jeszcze paru innych rzeczach, których nie rozumiał, założono mu obok białej opaski, jeszcze jedną, kolorową. Zauważył, że inni chłopcy siedzący pod ścianą też mają nowe opaski. Było dużo żółtych, sporo czerwonych i bardzo mało zielonych.
* * *
Kerestes, starszy selekcjoner, podpisał protokół: „Przebadano 124 chłopców w wieku siedmiu lat. Zakwalifikowano dwunastu do dalszych testów i ewentualnego udoskonalenia materiału biologicznego, sześćdziesięciu pięciu do utylizacji tkanki żywej w zależności od przyszłych potrzeb, pięćdziesięciu siedmiu do natychmiastowego pozyskania zdrowej tkanki.”
* * *
Pyt przyglądał się swojej opasce. Ucieszył się, bo była w jego ulubionym kolorze.
„Tacie też by się spodobała”, pomyślał. Zastanawiał się, co oznacza kolor…
Artur Żurek (1963) — po ponad trzydziestu latach pracy w konsultingu i bankowości, odważył się oddać dawnym marzeniom i zamiłowaniom. Połączył przyjemność czytania z radością pisania. Trzykrotnie został laureatem konkursu na opowiadanie kryminalne w ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu oraz w 2020 konkursu Tamtej nocy w Złotowie. W listopadzie 2020 zadebiutował powieścią sensacyjną Bunt zranionych. Wrocławianin z urodzenia, większość życia spędził Warszawie. Od kilku lat mieszka w Budapeszcie.
Lema do dzisiaj dobrze się czyta, bo za fikcją fabuły kryje się głęboki realizm psychologiczny.
U Pana podobnie, za fikcyjną fabułą dostrzegamy relacje społeczne w mocno zhierarchicznych społeczeństwach.
We współczesnej kulturze „cywilizowanego zachodu” odbywa się to w bardziej zakamuflowanej formie, gdzie ilość zer na koncie jest kluczem do pozycji i możliwości, a skrajności ciągle się pogłębiają.
Ma Pan pomysł jak ten krótki tekst rozwinąć?
Chętnie przeczytam kolejny odcinek.
Pozdrawiam
Bardzo dziękuję za miłe i motywujące słowa. Muszę przyznać, że mam pomysł, szkic powieści na bazie tego opowiadania. Fantastyka jest dla mnie bardziej przerywnikiem w pisaniu kryminałów. Może czas to zmienić? 27 keietnia ukaże się moja powieść Powrotny do Wrocławia. Zachęcam do lektury.
Wizja zaciekawia pomimo wywołania niepokoju. Literackie przedstawienie pomysłów na biologiczne doskonalenie, czy ulepszanie życia stale zaprzątające świadomość „homo sapiens”. Teraz pokazane z perspektywy przegranych w wyścigu do dobrych genów.
Opowiadanie godne rozwinięcia w powieść.
Dziękuję bardzo. Sugestię traktuję bardzo poważnie.
Dziękuję za motywujące słowa
Moim zdaniem wizja literacka na tyle mocna, że powinna być rozwijana
Dziękuję za motywujący komentarz. Miło mi to słyszeć/czytać.
Dobrze napisane. Wciąga i przeraża. Co dalej?
Bardzo dziękuję za miłe słowa. Co dalej? No właśnie…
Interesująca i wciągająca …..czekam na więcej.
Bardzo dziękuję za przeczytanie i uznanie.