Nie chciałbym dyskredytować kościoła

ANDRZEJ GĄSIOROWSKI „Kto jest obrońcą życia?”

Międzynarodowe korporacje poszukujące nowych konsumentów? Politycy wyglądający nowych podatników i wyborców? Giganci biznesu wycinający lasy zwrotnikowe, stawiający platformy wiertnicze tam, gdzie ich jeszcze nie było? Hodowcy milionów ton mięsa pożeranego dzień w dzień przez miliony ton innego mięsa? Wszyscy ci, którzy wierzą, że Ziemia jest w stanie przyjąć dowolną ilość przedstawicieli agresywnego i energochłonnego gatunku, jakim jest człowiek? Pośród tych grup obrońcy życia poczętego są i tak najbardziej autentyczni, choć ich grzech jest największy. Nie uzasadniają go nawet pieniądze.Tak sobie myślę po wczorajszej debacie. Tym razem jej wynik był do przewidzenia, ale kiedy zmieni się układ sił. Kto wie? Jeżeli natomiast miarą niemoralności jest kompletny bezsens naszych zachowań, to „obrońcy życia poczętego bez względu na okoliczności” (bo taka powinna być ich pełna nazwa niebędąca nadużyciem) są w zdecydowanej czołówce. Przy czym wszelkie analizy pojęciowe ich stanu umysłu są z jednej strony skazane na porażkę (wobec pewnych stanów umysłu i duszy słowa pozostają niewydolne), bądź objęte religijno-prawną cenzurą (w przypadku niektórych religii jest to cenzura o jeszcze bardziej złowrogim charakterze). Warto jednak zauważyć, iż stanowisko „obrońców życia”, w szczególności stanowisko polskich „obrońców życia”, kształtowane jest przede wszystkim na „Ewangelii życia” Jana Pawła II. Polemizując z „obrońcami życia” polemizujemy zatem z „Ewangelią życia”. Jedno i drugie bazuje bowiem na takim samym pojęciu „życia”.

Nie chciałbym upraszczać tych kwestii. Nie chciałbym dyskredytować Kościoła, ponieważ nie jestem jego wrogiem. Jego stanowisko ma swą szlachetną moralną stronę wtedy, kiedy sprzeciwia się zespoleniu popędu płciowego i zdolności rozrodczych z konsumpcjonizmem. Jeśli ktoś usuwa dziecko dlatego, że jest dziewczynką, a nie chłopcem (lub odwrotnie) jest głupcem i grzeszy (również w całkowicie niereligijnym sensie). Podobnym „grzechem” jest utrzymywanie kontaktów seksualnych z innymi osobami, jeżeli odbywa się to wbrew woli naszego partnera. Niestety, poza tym wąskim aspektem, stanowisko to jest oderwane od faktów, logiki, własnej historii i własnej doktryny. W istocie rzeczy bazuje na jednej encyklice.

Jeżeli św. Jan pisze o kobiecie radującej się z narodzin dziecka, to możemy przypuszczać z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, iż pisze o matce, która raduje się z narodzin zdrowego dziecka.

(J 16.21). Św. Jan nie pisze o matce w depresji poporodowej związanej (również) z urodzeniem upośledzonego dziecka najprawdopodobniej dlatego, iż w czasach św. Jana nic podobnego nie miałoby miejsca, a dziecko zmarłoby niedługo po porodzie. Zakładając, że nie zostałoby litościwie uśmiercone przez matkę, czy kogokolwiek innego. Kościół formalnie uznaje równość ciała i duszy człowieka, ale bazując na „Ewangelii życia” w istocie rzeczy przyznaje prymat ciału. Opierając się tylko na nauce Kościoła, można przynajmniej zastanawiać się, czy pogląd taki jest akceptowalny na gruncie całości dogmatyki. Jeden z moich nieocenionych wykładowców* będący agnostykiem (w mojej ocenie ocierającym się o teizm, z czym być może by się nie zgodził), mawia, że Bóg — jeśli istnieje — to nie może to być kabaret. Niestety, szereg działań Kościoła, który ma skądinąd wielką potencję do bycia czymś dobrym, sprowadza „poglądy” Boga i samego Boga do kabaretu, a ściślej tragifarsy.
Odbywa się to w sposób całkowicie fundamentalny, ponieważ w ten sposób

Kościół faktycznie neguje wolność, a wedle głoszonej przezeń nauki, Bóg uczynił człowieka wolnym.

Ubierając nakazy religijne (dyskusyjne w przypadku aborcji upośledzonych płodów) w normy prawne, czyni z ludzi niewolników, a z siebie samego czyni swoją własną antytezę. Nie będąc wrogiem Kościoła, zastanawiam się, jak może wyrządzać sam sobie taką niepowetowaną szkodę. Zastanawiam się również, jak niepowetowane straty wyrządza nam prowadzenie publicznej debaty w paradygmacie lewica — prawica, czego „aborcyjna” dyskusja jest przykładem sztandarowym. Okoliczności wskazują bowiem, że od wielu już lat powinniśmy odwoływać się do innych idei i tworzyć nowe. Jeżeli mówimy dziś o „obrońcach życia” to powinniśmy zastanowić się nad kolejną kwestią całkowicie fundamentalną i oczywistą, a przez to równie fundamentalnie i oczywiście pomijaną. Czy dalsza eksploatacja i dalszy „rozwój życia” nie zagrażają już dziś w sposób całkowicie fundamentalny i oczywisty życiu (człowieka) na zamieszkiwanej przez niego planecie?

Zadając te pytania, z osłupieniem patrzę na jedyną wspólną religię, jaką ogarnięty jest współczesny świat, którą wyznają zarówno „oświecone” elity, jak i „ciemna” większość. Ta religia to klimatyczny negacjonizm zbudowany na klimatycznym mechanizmie wypierania. Perspektywa zagłady to perspektywa najbliższych stu, dwustu lat. Jest to perspektywa naszych dzieci i wnuków. Czy „obrońcy życia” przywołani na wstępie i w ogóle wszyscy ludzie, Polacy, Amerykanie, Francuzi, Arabowie, Chińczycy, Hindusi i Bóg wie kto jeszcze chcą, żeby ich dzieci i wnukowie biły się o jedzenie, wodę, a być może również o powietrze? Czy „cywilizacja życia” polega na dorzynaniu tej wspaniałej planety coraz większą liczbą przedstawicieli naszego gatunku i mordowaniu wszelkiego życia, które nie jest ludzkim życiem? Innymi słowy — kim są obrońcy życia? kim my jesteśmy?

***

Na zakończenie niezbyt rozbudowane zadanie etyczno-prakseologiczne. Nie jest to alegoria wysokich lotów, ale powinna spełnić swój cel.

Ziemia przestaje się nadawać do życia. Ziemianie ostatkiem sił i zasobów budują trzy „arki”, które mają przewieźć trzy zespoły ludzi na najbliższą nadającą się do zamieszkania planetę. Podróż jest zaplanowana na okres mniej więcej dwustu lat, a na każdym statku znajduje się sto dorosłych osób posiadających zdolności rozrodcze. Trzech wybranych spośród całej ludzkości kapitanów to trzy całkowicie odrębne charaktery – pierwszy to ktoś kogo moglibyśmy określić mianem „mohera”, drugi jest twardym sceptycznym empirykiem, a trzeci kimś w rodzaju „leminga” lubiącego dobrze się zabawić, nieszczędzącego sobie i innym doczesnych uciech.

Statki wyruszają jednocześnie, mają jednakowe zapasy wody, tlenu, żywności. Kapitan Moher (niech już tak zostanie) jest „obrońcą życia”. Zachęca załogę na nieskrępowanego rozrodu, nie pozwala na usuwanie pojawiających się czasami ciąż, zabrania jakiejkolwiek antykoncepcji. Załoga mnoży się na potęgę. Po stu pięćdziesięciu latach na statku jest dużo ludzi, a mało innych zasobów. Czy wystarczy na następne pięćdziesiąt lat, aby dotrzeć do nowej ziemi obiecanej? Kapitan Sceptyk postępuje inaczej. Obwieszcza, że na każdą parę ludzi (albo na każdych dwoje ludzi, żeby postępowo zaakceptować różne „patchworkowe” związki) może przypadać tylko maksymalnie dwoje dzieci, chyba że ktoś umrze. Uznaje, że tylko taka liczba pozwoli na dotarcie do miejsca wybawienia. Nakazuje oszczędzanie zasobów i wyznacza racje żywnościowe, których nie wolno przekroczyć.

Kapitana Leminga nic to wszystko nie obchodzi. Konsumpcja jest dla niego wartością samą w sobie. Nazywa ją „podnoszeniem jakości życia”. Pozwala wszystkim na pożeranie dowolnych ilości jedzenia. Kwestia rozrodczości nie obchodzi go w ogóle, pozwala na posiadanie piątki dzieci, ale nie obchodzi go również kwestia aborcji. Jak ktoś chce, to może robić wszystko.

Pytanie: Który z kapitanów ma największą szansę na doprowadzenie załogi do ziemi obiecanej? Czy możemy zapytać inaczej — który z kapitanów jest obrońcą życia? Kapitan Moher, Kapitan Sceptyk, czy kapitan Leming?

Andrzej Gąsiorowski — rocznik 1976. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji oraz Instytutu Filozofii UW. Obszar zainteresowań: filozofia społeczna, filozofia prawa, etyka. Prowadzi „Blog Apokaliptyczny” w portalu „NaTemat.pl”.
Felieton „Kto jest obrońcą życia” opublikował również portal „naTemat”
Foto: forum katolik.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Emoralni*